wtorek, 14 lipca 2015

Mission Impossible




Tytuł: Mission Impossible
Pairing: MinKey, odrobina JongTae i szczypta 2mina
Rodzaj: angst, smut, akcja, AU
Ostrzeżenia: przekleństwa, sceny erotyczne, profesjonale nazwy broni – bełkot  pseudo–znawcy, nieudolny opis miasta – się nie znam x.x 



                                                                                      




1/2

  

1/2


  


Klub skąpany był w lekko przytłumionym, ciężkim, czerwonym świetle, nie docierającym we wszystkie zakątki głównej sali, a jedynie na scenę i klika bliższych stolików. Na podeście wokół lśniącej, metalowej rury kręciła się striptizerka, rzucająca powabne spojrzenia spod mocno umalowanych powiek. Jej długie, zgrabne nogi z wprawą obejmowały drążek, gdy zsuwała się wzdłuż niego, by wypinając pośladki w stronę najbliżej siedzącego widza, polizać lubieżnie srebrną powierzchnię. Minho prychnąłby na takie zachowanie, gdyby nie to, że żaden normalny, pełnokrwisty mężczyzna tak nie mógł zareagować. Fakt faktem, kobieta była ładna, hojnie obdarowana przez naturę, ale ani trochę go nie interesowała. Zauważył jednak, że jego obojętność przykuwa uwagę kilku siedzących dość blisko osób, więc skrył się za szklanką  z whiskey, wyginając usta w kpiącym uśmiechu. Zmoczył usta w bursztynowym płynie i przełknął go akurat w momencie, gdy tancerka zrzuciła z siebie stanik, nagrodzona pełnymi aprobaty okrzykami mężczyzn. Bogate, snobistyczne dupki, teraz wpychające kasę w majtki dziewczyny jakoś nie zdobyły sympatii Minho. Jej najwyraźniej też nie, ale z seksownym uśmiechem i z zapewne jękami udającymi rozkosz, przyciągnęła twarz jednego do swojego obfitego biustu, natomiast drugą ręką chwyciła go za penisa. Choi odwrócił głowę zniechęcony. Już dawno przestał zastanawiać się co takiego jest w kobietach, że niektórzy są w stanie spuścić się na ich widok. On sam od dawna był zadeklarowanym gejem, ale całkiem racjonalnym w swoich wyborach. Był draniem i drani wybierał, wiedząc, że z nimi będzie mieć najwięcej zabawy. Nie interesowali go wypacykowani lalusie, czy coś na kształt różowych dziewczynek. Tylko prawdziwy facet, który go weźmie,  albo którego on sam będzie pieprzył  mocno i brutalnie.
                Poprawił się na skórzanej kanapie, ponownie pociągając łyk alkoholu.  Mierzył wzrokiem gości lokalu, chociaż doskonale wiedział, że nie znajdzie tu nikogo interesującego. W końcu to było miejsce dla sfrustrowanych, głównie żonatych facetów, mało fascynujących dla jego penisa. Owszem, nie przepadał za związkami, właściwie był ich zagorzałym przeciwnikiem, dla niego liczył się jedynie seks i uczucie spełnienia. Był przystojny, więc z tego korzystał. I chociaż kobiety zrzucały dla niego majtki, rzadko kiedy niemal czarne oczy zaszczycały je uwagą. Nie, wolał popatrzeć na twarde mięśnie oraz sztywnego fiuta, jeżeli już miał oblizywać usta na czyjś widok.
                Nagle obraz na gości klubu przesłonił mu dość potężny cień.  Uniósł na niego wzrok, z trudem rozpoznając w skrytej w mroku postaci ochraniarza, który zawsze informował go kiedy może wejść do szefa. Minho mógł powiedzieć, że jest on nawet mężczyzną dość interesującym jak na jego standardy, jednakże raczej mało inteligentnym, a wolałby jednak  mieć do czynienia z kimś bardziej obytym w świecie, niż tym, który posiada zakodowaną informację „tego wpuścić,  tego nie, a resztę stłuc”. Właściwie nie pogardziłby człowiekiem wykształconym, choć na dłuższą metę jakie to miało znaczenie, jeżeli jego priorytetem było tylko i wyłącznie pierzenie?
                –  Szef cię prosi – wyburczał tubalnym głosem, po czym odszedł kilka kroków. Minho wstał za nim, a jego nagłe poruszenie sprawiło, że ci sami, którzy wcześniej zdumieni był jego obojętnością, i teraz zwrócili na niego swoje do cna normalne twarze zapracowanych biznesmenów. Rzucił po nich spojrzeniem, w ogóle nie zainteresowany, by haustem dopić whiskey i ruszyć za potężnym facetem. Prowadził go ciemnym korytarzem, oświetlonym jedynie mdłymi, na szczęście już białymi żarówkami. Swojego szefa mógłby scharakteryzować mówiąc, że był on entuzjastą kobiecego ciała, pieniędzy, szybkich samochodów i, co najdziwniejsze, stylu gotyckiego. No i nie zapominając o jego wręcz dziecięcej radości z zabijania oraz kolekcjonowania wszelkiego rodzaju broni. Niemniej jednak, zarówno korytarz, jak i biuro, w którym po chwili się znalazł, miało w sobie coś niepokojącego. Zainteresowanie odmienną kulturą spowodowało, że wystrój jego biura był raczej mroczny, zachowany w surowym stylu, chociaż nieco ozdobnym. Wnętrze niedużego pomieszczenia oświetlały stylizowane na świeczki w lichtarzach lampy, oraz jedna jarzeniówka na ogromnym biurku z ciemnego drewna. Zaścielały go pliki dokumentów, luźne, zapisane kartki, klika kolorowych teczek, a na boku stał cicho pracujący laptop, jedyna wyglądająca na nowoczesną rzecz w pomieszczeniu. Oczywiście, z boku pomieszczenia znajdowała się półka z książkami, obowiązkowo w ciemnych skórzanych oprawach. Była ona też najbardziej oczywistym przejściem do dalszej części biura, która jednak okazała się bardziej być sterylnym laboratorium niż przedłużeniem gabinetu. Tam przetrzymywana była część  broni oraz inne potrzebne im przyrządy. 
                – Cześć, szefie – rzucił w stronę ukrytego przed jego wzrokiem mężczyzny, który twarz chował w cieniu. Reszta ciała była oświetlona, jednak jego czarne ubranie i tak niemal zlewało się z siedziskiem, również  w ciemnej, nieprzeniknionej barwie.
                – Witaj, Minho – odrzekł niskim głosem, pochylając się nieco w jego stronę, pokazując mu, by usiadł na wolnym fotelu.
                – Myślałem, ze przyjmiesz mnie, kiedy będziesz już wolny – stwierdził złośliwie, gdy już wygodnie się rozłożył, po raz kolejny zakładając nogę na nogę i wygładzając idealnie przylegające do jego nóg spodnie.
                – Co masz na myśli?
                – Och, ciekawi mnie czy ta dama, która siedzi pod biurkiem… – W tym momencie zastukał butem o drewno, a ktoś podskoczył, uderzając głową o blat. –…skończyła już ci obciągać, czy jednak będzie tu przez cały czas.
Nie doczekał się odpowiedzi, za to zobaczył jak zza drewna powoli wychyla się ruda czupryna, z grzywką zadziornie spiętą białymi wsuwkami na czubku głowy. Zaraz za włosami pokazały się duże czekoladowe oczy, mały nosek, a potem rozciągnięte w psotnym uśmiechu usta, pobrudzone spermą starszego mężczyzny.
                – No no, szefie, nie wiedziałem, że przerzuciłeś się na mężczyzn – mruknął, sięgając do chłopaka i czochrając jego śmiesznie ułożone włoski. – Hej, Taeminnie.
                – Cześć, hyung – zaszczebiotał słodko, wstając z kolan, wycierając usta i składając na policzku Minho mokrego całusa. Zaśmiał się na to, mimo całego swojego dość ponurego wizerunku, klepnął go po tyłku i pogonił z pokoju. Ogólnie, Lee Taemin był ich małym cukiereczkiem, ale nie każdemu się dawał. Właściwie miał wrażenie, że ma kogoś poza ich zespołem i to jemu pozwala na posiadanie swojego ciała niemal na wyłączność, sporadycznie oddając komuś przysługę w postaci właśnie takiej jak przed momentem. Wiedzieli jednak, że chociaż wygląda jak małe, urocze dziecko, które na słodkie oczka potrafiłoby wyżebrać od królowej angielskiej pałac Bukhingam, tak naprawdę nie miał w sobie litości i był naprawdę skutecznym zabójcą. Cichym, przebiegłym, który w razie przyłapania sprawia wrażenie, jakby za nic w świecie nie byłby w stanie skrzywdzić muchy, a co dopiero mówić o bestialskim zamordowaniu jakiegoś człowieka.
                – Nie ukrywajmy, Minho, nie ja jeden korzystałem z cudownej zdolności naszego Taemina. Ne uważasz, że ma boskie usta i zwinny języczek? – rozmarzył się, wyciągając na fotelu.
                – Tak słyszałem – przytaknął, powracając do swojej pozycji zimnego drania.
                – Nie próbowałeś? – zapytał niedowierzająco.
                – Nie czułem potrzeby. Ale chyba nie po to, by rozmawiać o talencie Taemina jako profesjonalnej obciągary mnie wezwałeś, prawa?
                – Racja – przytaknął, prostując się i sięgając po niepodpisaną, białą teczkę. Zmrużył powieki i spojrzał spod rzęs na oziębłego Choi. Był dobry, był  bardzo dobry, ale wciąż się wahał, wysyłając go na tą konkretną misję.
                – Pamiętasz ostatnią akcję Changmina? – zapytał, celowo akcentując słowo ostatnią .Była ona jak najbardziej jego kończącą życie akcją. Wszyscy byli wstrząśnięci, że ktoś tak dobry zawalił i dał się zabić jakiemuś dzieciakowi. Nikt z nich nie miał jednak prawa ingerować w tą sprawę, zostawiając ją odpowiedniej drużynie, która zaciekle szukała informacji o obiekcie, którego miał zlikwidować mężczyzna.
                – Owszem. Co w związku z tym?
                –  Mamy go – wyjaśnił, uśmiechając się w nieco niepokojący sposób.  – A ty się nim zajmiesz.
Skinął głową, kryjąc swoje podekscytowanie zleceniem. Dla każdego z nich możliwość wyeliminowania kogoś, kto tak się naraził agencji była czymś bardzo pożądanym oraz podnoszącym znaczenie pośród członków nie tylko zespołu zabójców, ale całego szefostwa również.
                – Jestem zaszczycony – wymruczał nisko, pochylając nieco głową, po części po to, by się skłonić, po części by ukryć przebiegły uśmiech na swoich ustach.
                – Niewątpliwe, Minho – przyznał, przesuwając w jego stronę teczkę. – Tu masz wszystkie informacje. Zapoznaj się z nimi. Jutro masz już być gotowy. Rano przyjedź do centrum, wyposażmy cię. A teraz odmaszerować.
Wstał bez szemrania, ściskając w dłoniach jego przepustkę ku wyżynom sławy. Tych, którzy szczególnie się wsławili nie było wielu, ale obdarzani byli wielkim szacunkiem. Niewiele osób miało z nimi kontakt, ponieważ  im powierzało się najważniejsze zadania w całej agencji, jak wyeliminowanie przywódców państwowych.
                – Minho – usłyszał jeszcze. Odwrócił się z pytaniem w oczach. – Uważaj na siebie. Pamiętaj kogo on zabił.


***



                Silnik jego lamborghini Huracan LP 610–4 cicho mruczał, gdy przemierzał ulice Seulu, jadąc w stronę centrum miasta. Niewiadomo czy prześmiewczo, czy może po prostu z dogodności miejsca, niemal w sercu stolicy, w wydawało by się, nie za dużym, za to wysokim budynku mieściło się ich centrum. Właściwie był to biurowiec, którego ostatnie piętro  zajmowała ich siedziba. Pracowali tam zarówno ci, którzy za zadnie mieli wyszukiwać odpowiednie informacje, jak również tacy, którzy tuszowali zbrodnie. No i oczywiście sami zabójcy, a znaczną przestrzeń zajmowały sale, gdzie mogli ćwiczyć swoje umiejętności, szybkiego, często też brutalnego zabijania. Nie było to jedyne miejsce, gdzie mogli się grupować, co to, to nie. Jednakże, to była ich niby „oficjalna” siedziba. 
Czy jednak byli  kimś, kto działał w imię wyższego dobra, likwidując dupków robiących przekręty, bossów mafii, czy przywódców gangów? Och, oczywiście, że nie. Działali na zlecenie, dlatego już dawno wyłączyli sumienie,  natomiast jego miejsce zajęła rządza zysku. Ich jedynym celem było wyeliminowanie, a później zgarnięcie za to jak najlepszej kasy, beż żadnych obiekcji co do osoby, która miała zginąć. Czy to dorosły mężczyzną, czy kobieta, czy dziecko, które przeszkadzało – nieważne. Jeżeli ktoś miał jakieś wątpliwości, sam trafiał do piachu i to nie zawsze w humanitarny sposób. Takie były zasady.
                – Minho, kurwa, gdzie mi się pakujesz z buciorami – warknął Hyukjae, uskakując w bok z ogromną ilością teczek na rękach, gdy Choi gwałtownie otworzył drzwi, wkraczając do środka. Posłał mu obojętne spojrzenie, omijając go, a za sobą usłyszał ponure „dupek” niewątpliwe będące określeniem jego własnej osoby. Łaskawie to zignorował, nie chcąc  trafić na dywanik bez żadnego konkretnego powodu, zwłaszcza, że miał nowe, zbyt ważne na reagowanie na przezwiska, zadanie. Poza tym co miał sobie brudzić łapy jakimś nic nieznaczącym chłoptasiem.
                – Minho! – usłyszał po raz kolejny swoje imię. – Słyszałem, że dostałeś specjalne zadanie. Jak to ci się, kurwa, udało? Przyznaj, pierzyłeś się z szefem! Albo z tą małą suką, Taeminem, wszyscy wiedzą, że wywalczy wszystko. No powiedz, Choi – jakiś koleś, którego znał dobrze, ale czasami miał ochotę tak rozpierdolić mu łeb, by zbierali jego mózg ze ściany, dreptał koło niego wesoło, jak gdyby nigdy nic podrzucając w ręce Colta Canada           
– To cię nie powinno interesować – warknął, wsadzając dłonie w kieszenie. Czy ten koleś nie miał co innego do roboty, tylko od samego rana mędzić mu nad uchem?
                – Ej, Choi, nie spinaj się. – Miał go cholernie dość, dlatego też szybko złapał karabin i podetknął mu pod gardło. Co prawda podejrzewał, że nie jest on nawet naładowany, ale może zrobi to jakieś wrażenie na tej przebrzydłej kreaturze.
                – Powiem ci to jeszcze raz, ale kolejny już nie powtórzę, jasne?! To nie jest twoja pierdolona sprawa, zwłaszcza, że jesteś tu tylko parobkiem, a nie profesjonalistą! Jasne?!
Mężczyzna tylko skinął głową, za to Minho oddalił się o kilka kroków i rzucił stojącemu niedaleko Sunggyu Colta. Otrzepał się z niewidzialnego kurzu i jeszcze raz spojrzał na mającego ewidentnego pecha gościa.
                – I zapamiętaj sobie, jedyną suką, jaka tu jest, jesteś ty. Jesteś pierdoloną suką. Za to Taemin, nie wiem czy wiesz, ale chyba właśnie planuje odstrzelić ci jaja. – Faktycznie, kilka metrów od nich stał Lee, z uroczym uśmiechem na ustach, w promiennie żółtym podkoszulku oraz w dwóch warkoczykach uplecionych po bokach głowy i spiętych białymi frotkami z przyszytymi misiami. Wyglądał jak uosobienie niewinności, co jednak nie zmieniało faktu, że w dłoni trzymał zwykłego Glocka 17, z palcem, na którym połyskiwał różaniec, na spuście. – Nie krępuj się, Minnie – zwrócił się do niego, po czym wyjął z sportowej torby drożdżówkę z czekoladą i podrzucił mu. – To jak się zmęczysz, cukierku.
                – Dzięki, hyung – odrzekł, wciąż celując  w stronę mężczyzny, a jego uśmiech poszerzył się. – Powodzenia na misji.
                Skinął mu głową i odprowadzany spojrzeniami ludzi ewidentnie zainteresowanych tym, do czego posunie się młody Lee, udał się za białą ściankę działową. Przeszedł obok strzelnicy, później kolejnego miejsca, gdzie rzucali nożami do celu, by na końcu pojawić się w ich prywatnej zbrojowni. Siedziała tam Chaerin, piłująca paznokcie, za to na jej kolanach leżał Intratect TEC 9 i 22, w całej swojej połyskującej niedawnym czyszczeniem wspaniałości.
                – Już  zdążyłeś nastraszyć tego małego sukinsyna?
                – Słyszałaś?
                – Tak, Bom zadzwoniła i posłuchałam sobie. – Spojrzała na niego i uśmiechnęła się krzywo. – Nie lubię tego pyszałkowatego skurwiela. Myśli, że jest niewiadomo kim, a szef i tak nawet go tutaj nie chce wpuścić, żeby chociażby wyczyścił broń. I tak bym nu jej nie dała, no chyba sobie kurwa śni.
                  – A co Colt Canada robił w jego ręce, co? – burknął, rozglądając się po zbrojowni. Zauważył, że na stoliku jest rozłożony wszelkiego rodzaju sprzęt, więc podejrzewał, że to jego ekwipunek. Był zaskoczony, gdy już tam podszedł i przeglądał to, co Chaerin dla niego przygotowała. Colt Canada to był przy tym pikuś, chociaż i on się tam znajdował. Karabin Daewoo K2 był jedynym, który został wyprodukowany dla południowokoreańskiej armii. Reszta wyposażenia była zarówno zaawansowanymi technicznie nowinkami z innych krajów, jak i zupełnie tradycyjnymi, typowymi maszynami. Widział Galil 7,62 mm x 39, Colt Python, TAR–21, stare dobre MP5, SigSauer P228, snajperkę ASG Ashbury ASW338LM, a także kilka innych pomniejszych. Miał kilka tłumików, celowników, całe stosy magazynków, nie wspominając o katanie, jitte, różnego rodzaju nożach, kastecie, a nawet kamizelce kuloodpornej.
                – A ja myślałam, że jesteś rozsądniejszy. To nie jest byle kto – odrzekła, podchodząc do niego. Oparła się o jego ramię, wzięła do ręki najbliżej leżącego Colta i podniosła go do oczu Minho. – To sam Kim Kibum.
  
          


***


                Odnaleźć tego mężczyznę wcale nie było trudno. Minho miał wręcz wrażenie, że sam się im wystawia, czekając tylko, aż go dopadną, zupełnie nieprzejęty, że chcą go zabić. I właśnie dlatego dopiero w  chwili, gdy przyglądał się Kimowi, znanego w środowisku jako Key, który opierał się o maskę swojego czarnego Ferrari 458 Italia, zdał sobie sprawę, że Chaerin miała rację. To, że Key wcale nie należał – przynajmniej oficjalnie – do żadnej organizacji, ani nie wyglądał na szczególnie ukrywającego się, wcale nie oznaczało, że nie był groźny. Gdyby tak nie było, nie paliłby papierosa i nie popijał tego kawą w papierowym kubku, wyginając usta w krzywym, nonszalanckim uśmiechu. Minho miał wrażenie, chociaż modlił się, by tak nie było, że on doskonale zdaje sobie sprawę z jego obecności i, że jakoś szczególnie mu to nie przeszkadza, jakby wiedział, że nie zginie, po cichu zlikwidowany na obrzeżach miasta. Pewnie wcale się tym nie przejmował i właśnie to sprawiło, że po raz pierwszy od bardzo dawna Choi przestał być taki pewny, czy to rzeczywiście niekompetencja Changmina doprowadziła do jego śmierci. Wszyscy wiedzieli, że był dobry. Był wyborowym strzelcem, przebiegłym i sprawnym. Dlaczego zatem nie poradził sobie z kimś takim – z drobnym chłopakiem z blond włosami? Popełnił błąd? A może po prostu ten niepozorny Kibum był o wiele lepszy, niż od początku założył? Nie to, żeby się bał. On nigdy nie czuł strachu, to nie leżało w jego naturze. Po prostu poczuł swego rodzaju respekt, tak dziwny, zważywszy na sytuację, w której się znalazł. Powinien w tej chwili po prostu zrobić użytek ze snajperki, którą trzymał w ręku, a nie jak głupi stać przytulony do ściany, obserwując mężczyznę. Przystojnego mężczyznę, co przyznawał otwarcie, ale  cokolwiek niechętnie.
                Kibum z westchnieniem rzucił gdzieś za siebie pusty kubek, zgniótł niedopałek czubkiem czarnego buta na grubej podeszwie i spojrzał prosto przed siebie, zupełnie jakby wiedział, że za zniszczonym budynkiem znajduje się właśnie ktoś, kto go miał zabić.
                – Jesteś beznadziejny – burknął tylko, niegłośno, ale dostatecznie, by można go było usłyszeć, i jak gdyby nigdy nic wsiadł do auta. Silnik nisko zamruczał, a Minho pozostało tylko trwać w oszołomieniu. Nigdy się tak nie czuł. Nie miał pojęcia co się stało. Jakim cudem został tak szybko rozpracowany, chociaż nawet się nie poruszył na swoim miejscu? Nie rozumiał tego. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy patrzył w ślad za samochodem, który już dawno zniknął za zakrętem.
Natomiast Kim Kibum miał niesamowicie seksowny głos. Zbyt seksowny.


***

                Nie powiedział szefowi, że pierwsza próba wyeliminowania Kim Kibuma zakończyła się fiaskiem. Nie chciał ani go denerwować, ani samemu się podkładać. To nie było racjonalne, dobrze o tym wiedział. Poza tym to była jego sprawa jak mu idzie z jego własnym obiektem. Miał wyznaczony czas na to i dopóki on się nie skończył wszystko szło doskonale. Jak w szwajcarskim zegarku, wręcz.
Zepsutym, szwajcarskim zegarku.
                Tym razem to on sam palił papierosa oparty o swoje lśniące cudeńko, choć zmieniło się otoczenie. Nie było obszarpanym szmat, zniszczonym budynków pomazanych graffiti, czy zaśmieconej drogi. Zaparkował przecznicę od Gangnam, w jakimś zaułku, co ciekawe wcale nie zatęchłym. Nie miał pojęcia, że takie tu jeszcze są. Ale nie wnikał, za to wypalał jednego papierosa za drugim, rzucając niedopałki o ścianę, by tam prawie bezdźwięcznie odbiły się od muru i opadły na podłoże.
                Kim Kibum go wkurwiał, chociaż wdział go ledwo jeden raz, nie wliczając w to nagrań i zdjęć. Miał w swoim lekceważącym podejściu coś jednocześnie frustrującego i pociągającego. Dlaczego właśnie tak to postrzegał, sam nie miał pojęcia, ale miał nadzieję, że to nie było coś trwałego. Miał tylko strzelić mu w łeb i zniszczyć dowody, racja? Więc czego, do kurwy nędzy, nie mógł się za to zabrać? Myśl, że miałby zabić tego człowiek napawała go niewytłumaczalnym niepokojem, tym większym, im dłużej zwlekał z konkretną akcją. W ten sposób nic nie osiągnie, świadomość tego była szczególnie bolesna. Może wierzył, że chłopak sam się napatoczy pod jego lamborghini?
                – Tak, i sam sobie wpakuje kulkę – prychnął odrzucając  niedopałek. Obszedł samochód, z czułością gładząc jego lśniącą maskę o opływowym kształcie, i zasiadł za jego kierownicą. Uwielbiał swoje cacko z silnikiem  V10 5.2 litra, 610 koni mechanicznych, z napędem na cztery koła. Jego maleństwo rozpędzało się  od 0 do 100 km/h w zaledwie 3.2 sekundy, a jego maksymalna prędkość wynosi 323 km/h. Kosztował fortunę, ale za nic by go nie oddał.
                –  Właściwie to zastanawiałem się, jakim kurwa trzeba być debilem, żeby nie zauważyć, ze ktoś włamuje ci się do samochodu – usłyszał głos, niepokojąco znajomy. Gwałtownie się odwrócił, łapiąc za glocka, którego miał u paska, jednakże pierwszym co zobaczył, po spojrzeniu do tyłu, była broń wycelowana prosto w jego twarz. Dopiero gdy powędrował wzrokiem wzdłuż niej  dostrzegł kociookiego mordercę, uśmiechniętego z charakterystyczną dla siebie wyższością. – Chociaż myślę, że wystarczy po prostu być tobą, Choi Minho.  
Na chwilę wstrzymał powietrze, nie bardzo wiedząc co zrobić. Chociaż zawsze sądził, że jest racjonalnym draniem, który w każdej chwili potrafi zachować zimną krew, przy tym osobniku  wysiadały mu nerwy. I to całkiem spektakularnie, jak się wydawało. Potem jednak wypuścił powietrze i tak szybko, na ile było go stać, wysunął z fotela, przekładając nogę nad skrzynią biegów, wypchnął broń z ręki Kibuma, który cicho na to zasyczał, i szybko przemieścił się na tyle siedzenie, przygniatając go swoim ciałem, dodatkowo wyjmując swoją broń i przystawiając ją do skroni nieco zdumionego chłopaka. Nie było to nic trudnego, robił to wielokrotnie, chociaż jakoś nigdy nie zdarzyło mu się to we własnym samochodzie. I nie miał możliwości mieć pod sobą kogoś takiego. Nieopatrznie zaciągnął się jego zapachem, mieszaniną cedru, piżma i czarnej herbaty. Nie powinien tego robić, a jednak opuścił powoli dłoń z glockiem, niby przypadkowo, w nieśmiałej wędrówce poznając kawałek odsłoniętej jasnej skóry Kibuma. Z bliska dostrzegał to, czego nie pokazywały mu żadne zdjęcia. Usta, chociaż wygięte w kpiącym półuśmiechu, zdawały się być idealnie stworzone do radosnego śmiechu, w oczach trwały niezdecydowane iskierki wesołości, umykające pośród kociego spojrzenia. Naturalnie nieco ciemnawa skóra ozdobiona była delikatnymi, pomarańczowo-brązowymi piegami. Chłopak był pociągający i wcale nie przypominał kogoś, kto trudni się zabójstwami.
                – Kiepski z ciebie zabójca, Choi Minho – szepnął Kibum i sprawnie się wyrwał, po raz kolejny zmieniając ich pozycje. Wydawało się jednak, że i on nie ma odpowiedniej energii do tego co robił. – Ale wiesz co, mam pomysł. – Pochylił się do ucha mężczyzny, po raz kolejny dając mu możliwość do omamienia się tym niespotykanym zapachem. – Prawdziwa gra zacznie się od północy. Wtedy nie będę mieć dla ciebie forów, Choi.


***

                Zwilżył spierzchnięte wargi językiem, zmienił nieco pozycję i skulony ponownie spojrzał przez lunetę w snajperce na ulicę skąpaną w mroku.  Ponownie tkwił na obrzeżach miasta, jedynie od czasu do czasu widząc przechodzących ludzi, zazwyczaj tych z marginesu społecznego – rozwrzeszczanych, pewnie naćpanych nastolatków, meneli, prostytutki, czekające na cudowna okazję, by zrzucić majtki. Samochody też przejeżdżały sporadycznie, bo ludzie bali zapuszczać się w takie dzielnice. On jednak musiał i z niemal anielską cierpliwością, a raczej na jej oparach siedział w tym miejscu, tuż przy krańcu dachu i obserwował otoczenie. Nie miał pojęcia czego ma się spodziewać po tym niby dzieciaku, ale jakby zbyt dojrzałym. Wiedział, że są z jednego roku, ale on zupełnie inaczej mierzył pewne sprawy, także siebie. Wychował się sam, ale i tak oczekiwał od innych szacunku. Zawsze był królem, nawet jeśli pieniądze zdobywał handlując dragami. Ale czy to było istotne? Zabijał, bo lubił, uwielbiał mieć tą władzę. Chciał słyszeć skowyt ludzi, którzy już wiedzą, że nie mają nadziei, ale jednak nadal o nią błagają. Karmił się krzykami, łkaniem i prośbami o litość. Był na to głuchy, ale uwielbiał tego słuchać, by później znaleźć jakiegoś naiwnego gnojka, którego pieprzył w ciemnym, brudnym kącie, zostawiając na jego ciele sine ślady. Kręciło go to, dlatego z całą pasją oddawał się swojej własnej brutalności, tym mocniejszej, im niewinniejsza ofiara.
                Przeklął cicho pod nosem, gdy ulica wciąż była zbyt pusta. Na jego nieszczęście w tym samym momencie usłyszał charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej broni. W jego zimnym umyśle zabrzmiało to  jak wystrzał racy. Przeturlał się w bok po chrzęszczących drobinkach szkła, które osiadły na jego kurtce, a pocisk uderzył w niski murek, rozpryskując beton. Sam niewiele się zastanawiając nacisnął na spust, celując w czarną, uciekającą postać. Chybił o włos, więc zerwał się na równe nogi, czując nagły zastrzyk siły. To było to co lubił – polowanie.
                Słyszał jak mężczyzna biegnie zacienionym korytarzem, którym on sam musiał wcześniej przejść, by móc spokojnie obserwować okolicę. Teraz przemierzał go po raz kolejny, kierując się za dudniącymi dźwiękami ciężkim butów. Jaki morderca zakłada na akcje takie buciory, cięższe niż te wojskowe, które czasami trudno było unieść na nodze? To niedorzeczne! Teraz jednak to nie było istotne, ponieważ pozwalało mu na spokojne podążanie jego tropem. Bawili się w kotka i myszkę, jednak kto był kim, tego sam do końca nie wiedział. Oczywiście, wolałby być łowcą, tym, który w każdym momencie może złapać swoją ofiarę i zakończyć jej życie. Niestety, tego nie mógł powiedzieć na pewno. Może i nie znał Kim Kibum zbyt dobrze, ale miał dziwną, niepokojąca pewność, że to człowiek, który nie odpuści. Obydwoje byli… tacy sami.  Jednocześnie polujące, drapieżne koty, jak i myszki – ofiary, wcale nie tak bezbronne jak się wydaje. I to, zdaje się, właśnie udowadniali, gdy Kibum biegł, ale nagle zniknął za załomem. Minho ostrożnie przesuwał się wzdłuż ściany, trzymając broń przy sobie. Zerknął zza róg, ale nigdzie nie dostrzegał tego, który był przed chwilą tuż przed nim.
                – Pif paf – usłyszał, a potem tuż koło jego głowy w ścianie utkwił pocisk. Jak oparzony przykucnął i z tamtej pozycji dostrzegł Key, stojącego na murku tuż przy krańcu dachu. Rzucił się w jego kierunku, mając w nosie, że właśnie  wariacko się wystawia. Podniósł broń i już miał strzelać, słysząc dudnienie własnego serca w uszach, ale Kim rozpędził się po murku i przeskoczył na inny dach. Pośpieszył za nim, mocno odbijając  od podłoża i zgrabnie lądując po drugiej stronie. Przez cały czas nie spuszczał z niego wzroku i widział, jak wymija komin, a tam za nim ginie. Prychnął pod nosem, miał już tyle okazji by go zabić, ale wciąż mu się nie udawało. Pierdolony Kim Kibum, mamrotał pod nosem, biegnąc w tą samą stronę. Przystanął na chwilę, badając sytuację. Tamten zdecydowanie wiedział co robi, bo Minho zdawał sobie sprawę, że nie ma go tu nigdzie blisko, ale też przez cały czas ma na niego oko. Musiał się skubańcuch przygotować, nie to co Minho, oczywiście.
                Przetarł pot z czoła, ostrożnie stawiając krok za krokiem. Chociaż noc była zimna, ucieczka, czy też może zabawa Key mocno go rozgrzała. Był z siebie niezadowolony. Za mało ćwiczył, a wydawało mu się, że jest najlepszy. Na pewno był najlepszy, więc dlaczego, do kurwy nędzy, teraz jak jakiś żółtodziób lata za tym dzieciakiem, próbując go zabić, na dodatek ze snajperki? Był zupełnie nieodpowiedzialny, co to za pomysły? Po raz kolejny przeklął pod nosem, szybko spojrzał w niebo, gdzie nie widać było ani jednej gwiazdy, zmiecionej światłami miasta, a potem wyjął z plecaka berettę. Teraz o  wiele wygodniej, doszedł do wniosku w myślach i w pochylonej pozycji  zajrzał za drzwi prowadzące na klatkę schodową. Miał nadzieję, że go nie zgubił, bo wtedy już kompletnie by sobie nie darował. Partactwo.
                – Zgubiłeś się, kotku? – Cichy szept, ale rozbrzmiewał w jego uszach jak okrzyk. Już w trakcie obrotu wystrzelił w stronę, gdzie, jak mu się wydawało, stał chłopak, ale po raz kolejny chybił. Twarz Kima rozświetlił szeroki uśmiech, ale jakby wcale nie złośliwy. – Nie złość się, Minho, przecież jeszcze się bawimy – oznajmił, a potem cofnął o krok. Wydawało się, jakby rzucił się z dachu, jednak szczęk metalu uświadomił Minho, że tak naprawdę całkiem blisko były schody pożarowe. Zajrzał tam. Oczywiście. Metalowe schody, po których w najlepsze zwiewała mu jego ofiara, o on, osioł, został tu na górze.
                Nie czekając długo skoczył, tym razem chwiejąc się lekko, gdy natrafił obiema nogami na niestabilną konstrukcję. Jakim cudem jeszcze stała, Minho nie miał pojęcia, ale też nie chciał się w to zagłębiać, zwłaszcza, że mogłaby w każdej chwili runąć, podczas gdy blondyn był coraz dalej. Z niewiarygodną szybkością zbiegał po schodach  przeciwpożarowych, przeskakując po kilka stopni. Jego ciężkie buty sprawiały, że znajdujący się w tyle Minho doskonale go słyszał,  jak metal drży i wydaje charakterystyczny, wysoki dźwięk. Wychylił się i ponownie strzelił, ale w tym samym momencie Kim przeskoczył barierkę jednym susem i zgrabnie znalazł się na samym dole. Jak kot, spada na cztery łapy, prychnął pod nosem, zbiegając po jeszcze kilku metalowych stopniach, po czym poszedł w jego ślady, twardo uderzając o podłoże. W świetle ulicznych lamp zobaczył jak Kim staje w rozkroku, z twarzą ukrytą w cieniu, stukając butem w kałużę, a w ręce ściska całkiem zgrabnie wyglądającą broń. Tyle, że właśnie z niej wydobywał się pocisk i to nie jeden. Zmuszony koniecznością Choi rzucił się na mokry asfalt i przeturlał po nim, czując nieprzyjemny zapach koszów na śmieci, oraz kilka odpadków, które niewątpliwe przykleiły mu się do twarzy.   Wzdrygnął się z odrazą,  ale skorzystał z kryjówki kolorowych kubłów i stamtąd wystrzelił  do chłopaka. Pochylił się, zupełnie jak w matrixie, a potem jak gdyby nigdy nic pobiegł dalej, powodując, że z ust Minho wyrwał się okrzyk frustracji. Miał wrażenie, że to wcale nie pościg, a jakaś zabawa jego osobą. Wiele razy brał udział w tego typu ucieczkach, gdy trzeba było gonić uciekającą ofiarę, ale tylko niekiedy miał możliwość się nabiegać, skakać i wykazać zwinnością. O wiele częściej miał do czynienia z kimś, kto po prostu za wszelką cenę chciał oszukać przeznaczenie i wyskakiwał z okna, cudem nie skręcając karku, a potem biegł, potykając się o własne nogi, czołgając, nie widząc nic przez łzy. To kończył zawsze tym samym – udowodnianiu ofierze, że już nie ma dalszej drogi, a potem był strzał z bliska. Czasami, dla frajdy, nakazywał małej, bezbronnej istocie samej pociągnąć za spust. To było o wiele zabawniejsze niż zwykła egzekucja. Ale teraz jednak ten, którego miał zabić, ciągle się wymykał, jak w jakimś  chorym kryminale. Jedyną cząstką tego gatunku miał być strzał i śmierć na miejscu, potem usuwanie dowodów, by nikt się nie zorientował. Ale jak miał tego dokonać, skoro nie mógł nawet dobrze wycelować, a postawa Kibuma tylko go rozsierdzała?
Biegł za Kibumem, chowając broń po kurtką. Obydwoje potrącali zdenerwowanych  przechodniów, przeskakiwali nad bagażami, kipieli emocjami. Minho był wściekły i krzyczał za tym pieprzonym Kim Kibumem, by się, u diabła, zatrzymał, ale ten go ignorował, śmiejąc się wniebogłosy. Prędkość jego kroków powodowała, że kurtka łopotała, a włosy rozwiewały się na boki. Skręcał w uliczki, odbijał się od ścian i pędził dalej, zupełnie jakby miał niespożyte zapasy energii, które nigdy się nie kończyły i pozwalały mu na ciągłe nabijanie kilometrów, podczas gdy Minho już ledwo dyszał. Miał ochotę sobie odpuścić, chociaż to było najgorsze, co mógłby zrobić. Wręcz niedopuszczalne. Dlatego też, zlany potem, wciąż biegł,  odtrącał brutalnie ludzi, a ci krzyczeli za nim wyzwiska, oburzeni jego zachowaniem. A przecież on tylko chciał dopaść swoją ofiarę. Oni by nie zrozumieli.
Widział przed sobą rzekę Han oraz Kibuma, który stał na pustym placu przed nią. Ludzie spacerowali w oddali, a tutaj zatrzymywały się tylko  kutry, barki i pomniejsze statki, nieczynne w nocy. Cieszył się z tego, ale przede wszystkim jednak miał ochotę dziękować za chwilę przerwy. Łapał łapczywie powietrze, opierając dłonie o kolana, ale nie spuszczał bacznego wzroku z rozbawionego Key.
– Jesteś pieprzonym skurwielem – poinformował go łaskawie, gdy już mógł wydobyć z siebie głos i zrobił w jego stronę jeden powolny krok. Ten nie wydawał się tym przejmować, ani obelgą, ani zbliżającym mężczyzną. Na jego twarzy wciąż widniał lekki uśmiech, podczas gdy on sam poprawiał sobie rozczochrane włosy. Zaraz, skąd on, kurwa,  wziął lusterko i grzebień?
– Tak, tak. Wielu mi tak mówiło – zgodził się, w końcu zaszczycając go spojrzeniem. – Ale nie sądziłem, że usłyszę to od ciebie, Choi Minho. Czyżby wielki zabójca, jeden z najlepszych, nie podołał słabemu Kim Kibumowi? –  W teatralnym geście udał zaskoczenie, przysłaniając usta i szeroko otwierając oczy. – Rzekłbym, omo omo – roześmiał się, odchylając głowę do tyłu. Jasne włosy zalśniły w świetle lampy, a usta wydawały się mieć kuszące czerwony kolor.
W tym samym momencie Minho rzucił się na niego i powalił na ziemię.  Zacisnął blond kosmyki w swojej pięści i mocno za nie pociągnął, wyrywając z tych kuszących usteczek przeciągły syk.
– Nie wątp we mnie, Key – wymruczał, a potem, nie mogąc się powstrzymać, polizał płatek jego ucha, zahaczając o czarny kolczyk, nadający mu drapieżności.
– Gdzieżbym śmiał –  odparował, niespodziewanie zaciskając dłoń na jego penisie ukrytym w spodniach. Korzystając z tej chwili zaskoczenia przeturlał się, tak, że teraz on siedział na Choi, patrząc prosto w jego czarne jak noc oczy. –  Przystojny – westchnął, badając opuszkami prosty nos i ostre kości policzkowe. Schlebiało to Minho, niewątpliwie, ale przecież nie po to tu był, żeby słuchać komplementów, jakkolwiek boskie by nie były. Właśnie dlatego warknął, złapał go w pasie i obydwoje podźwignęli się na nogi. Nim jednak Kim zdołał się obejrzeć, przy jego czole tkwiła  beretta Choi, a jego palec spoczywał na odbezpieczonym spuście.
– No proszę, nauczyłeś się czegoś.
– Owszem. Bo jestem najlepszy – oznajmił zimnym głosem, a jego wzrok potrafiłby zamieniać w lód. Nie na długo, ponieważ niewiadomo skąd pojawiła się druga spluwa, tym razem w dłoni Kibuma i została przytknięta do piersi Minho. Patrzyli sobie w oczy, obydwoje chyba nieco zaskoczeni, jak i na swój sposób usatysfakcjonowani. Wydawałoby się, że czas nagle zamarł, stanął w miejscu, a na świecie byli tylko oni i ta broń w ich dłoniach. Wystarczyłby jeden strzał, by to wszystko zakończyć. Tak jak miało być od początku. Minho się nie oszukiwał, już wpadł na to, że Key wcale tak dobrze nie zna osoby, która miała pomścić śmierć Changmina, a tak naprawdę, z jakiegoś nie do końca jasnego powodu, polował i na niego, na Choi Minho. W pewien sposób i to mu schlebiało, bo przecież okazał się być na tyle ważny, by musieć go zabijać, ale z drugiej wcale mu się to nie podobało.
– Och, to mamy chyba problem – stwierdził Kim, a potem, jakby wcale ktoś do niego nie celował, wyciągnął wibrujący telefon i nie spuszczając wzroku z mężczyzny naprzeciwko, przyłożył go do ucha.
– Och, co, w tej chwili? To nie może poczekać? – Zdziwiony marszczył brwi, słuchając swojego rozmówcy. – Ach, to niedobrze. Tak tak, już kończę. Widzimy się w klubie.
Rozłączył się i cofnął o krok.
                – Chyba masz szczęście, Choi Minho. Muszę zmykać. Dobrze ci poszło, oby tak dalej – zaśmiał się i zanim brunet zdążył zareagować, już go nie było. Niewątpliwe skoczył pomiędzy statki, skąd zaraz wypłynęła głośna motorówka.
                – Niech cię cholera weźmie, Kibum – burknął, patrząc w ślad za oddalającym się mężczyzną. Nie taki scenariusz układał w głowie. To była porażka na całej linii.
Podszedł do butki strażnika, którego ewidentnie tu nie było i uderzył z całej siły pięścią w ściankę. Zdarł sobie skórę na kłykciach, ale nie dbał o to, do cna zirytowany, a nawet wkurwiony. Miał ochotę coś rozpierdolić.
                – Taemin? – warknął do telefonu, gdy już wyszarpał go z kieszeni i wybrał odpowiedni numer. – Masz chwilę? Musze się najebać.


***


                – Myślałem, że jak człowiek chce się najebać to idzie do baru – stwierdził ponuro Taemin, spoglądając na wściekłego Minho. Chodził w te  we w te, mnąc w rękach własną kurtkę. Na sobie miał jedynie poszarpany granatowy podkoszulek, bardzo ładnie, wręcz kusząco opinający jego znaczne mięśnie. Dlaczego jednak był malowniczo podarty, jakoś nie kwapił się wyjaśniać, a nawet wręcz przeciwnie. Odkąd  zabrał Lee spod jego mieszkania i zawiózł na jedną z ich tajnych strzelnic, nie powiedział ani słowa, a wyglądał na człowieka, który pała rządzą mordu. – Minho? Co się stało? – zaryzykował.
Choi spojrzał na niego. Siedział pod ścianą, obok niego leżało kilka sztuk broni oraz nauszniki, a on sam przypominał mu nastolatka, który zaczyna się buntować. Rude włosy miał rozpuszczone i lekko wzburzone, tak, że teraz opadały na jego ramiona. Biała koszulka z dużym dekoltem i z jakimiś mrocznymi nadrukami oraz poszarpane spodnie, odsłaniające więcej jego nóg, niż gdyby wyszedł bez jakiegokolwiek odzienia. Nigdy nie chodzili razem na akcje, więc nawet nie miał możliwości obejrzenia sobie jak on wygląd, gdy się wybiera zabić człowieka, ale Minho podejrzewał, że to coś  w tym stylu. No, chyba że  stosuje swoją zagrywkę z niewinnością i udaje słodkiego dzieciaka, który jedynie przez przypadek w rękach trzyma półmetrową broń. To by się mogło udać, prychnął w myślach, przypominając sobie jego codzienny wygląd. Czasami miał ochotę wyrzucić go za drzwi, by nie widział całego zła, jakie jest w centrum.
                Nie odpowiedział chłopakowi, a chwycił za najbliżej leżący pistolet, założył nauszniki i wycelował w tarczę. Taemin skrzywił się słysząc trzy, głośne wystrzały, za to tekturowa postać została przedziurawiona dokładnie w miejscu czoła, serca i… w kroczu?
                – Ach, rozumiem – szepnął do siebie młody Lee. Podszedł do swojego hyunga, oplótł go rękami w pasie i położył głowę na jego ramieniu. Tamtemu nie pozostało nic innego jak zsunąć ochraniacze i zerknąć na przyjaciela z zaskoczeniem. Czekoladowe oczy były zmrużone i zerkały nieco figlarnie na starszego, jakby w młodej i wcale nie tak niewinnej główce, kłębiły się raczej niedozwolone myśli.
                – O co chodzi? – zapytał niskim głosem, który sprawił, że Taemin lekko zadrżał i zsunął splecione dłonie na jego podbrzusze, niebezpiecznie blisko strategicznego miejsca.
                – Kim Kibum cię wkurzył? Spotkałeś się z nim?
                – Żeby to raz – burknął, chcąc się odsunąć, ale on, jak na takie chuchro, miał w sobie zadziwiająco dużo siły.
                – Nie możesz na niego zapolować?
                – Właściwie to…
                – Nie chcesz? – zapytał, ukrywając zaskoczenie pod maską  wyrozumiałości. Chociaż, właściwie to przecież doskonale go rozumiał, sam przecież to przeżył. No, ale cóż, zdecydowanie nie mógł go pocieszyć swoją własną historią. To było niebezpieczne, a Choi impulsywny.
                – Gdy  miałem okazję, coś mnie powstrzymywało. A później okazał się być dobrym przeciwnikiem – warknął, a potem mocno zacisnął zęby. Taemin wyczuł jak mięśnie karku napinają się, więc złożył tam lekki pocałunek, na który mężczyzna wciągnął głęboko powietrze. Chyba był sfrustrowany, tak się przynajmniej młodemu wydawało. Nie reagowałby tak, gdyby to był zwyczajny dzień, przecież obdarowywał go takimi muśnięciami, czy nawet głębszymi pocałunkami niejednokrotnie.
                – Minho, czy on cię… pociąga? – zapytał ostrożnie, starannie dobierając słowa.
                – Nie! – Chwila ciszy. – Nie wiem. Może. Chyba… To całkiem możliwe – zająknął się i warknął. Denerwowało go to wszystko, może rzeczywiście łatwiej byłoby iść najebać się do jakiegoś baru, a nie słuchać jak Taemin zamierza prawić mu umoralniające gadki. – Daruj sobie, nie chcę słuchać, że moim zadaniem jest tylko go zabić.
                – Wcale nie chciałem tego mówić.
                – To co?
                – Chciałem… – przygryzł wargę, co nie uszło uwadze Minho. – Pomóc ci nieco… – Sugestywnie zjechał dłonią na jego pobudzonego członka, który boleśnie go uwierał od momentu, gdy rozstał się z Key. Dlaczego nie zamknął się w kiblu i nie zwalił sobie, myśląc o tym seksownym wariacie, sam nie wiedział. Albo czemu nie znalazł pierwszego lepszego małolata i nie pieprzył go w ciemnym kącie, obiecując mu gruszki na wierzbie, by ostatecznie porzucić go samego i ledwie przytomnego w śmierdzącej uliczce. Miał wrażenie, że chyba nikt nie byłby już w stanie go zadowolić.
Miał protestować, ale Taemin już pchał go na ścianę, całując wariacko, ściągając z niego podkoszulek, dłońmi przesuwając po spiętych mięśniach. W takiej sytuacji ani myślał go odsuwać, skoro on sam, jak wielu mówiło, niezły w te klocki, zaproponowała, że mu ulży. Właściwie, chciał posmakować tego ciała, niby niewinnego aniołka, ale jednak wysłannika prosto z piekieł. Złapał go pod pośladkami i przybliżył do siebie, niemal stapiali się rozgrzanymi ciałami. Skubał jego wargi, słodkie jak malinki, ale mające w sobie też nutkę chili. Seksowny. Diabeł.
Gdy Taemin osuwał się przed nim na kolana i spoglądał stamtąd na niego, oblizując powoli wargi, miał wrażenie, że już niewiele mu trzeba, żeby  odlecieć. Dyszał, podtrzymując się ściany, a chłopak ustami rozsuwał mu rozporek, by najpewniej postawić mu taką laskę, żeby już nigdy się po niej nie pozbierał.
Tyle, że Lee zamarł, ze wzrokiem wbitym w jego stojącego na baczność penisa, a potem spojrzał na niego z rozbawieniem wypisanym na twarzy.

                – Zdaje się, że Kim Kibum zarezerwował cię na dzisiejszą noc – oznajmił mu i wstał, z jakimś dziwnym wyrazem rozczarowania w oczach. Dłoń mu lekko drżała, gdy podawał mu kartkę z wypisanym kaligraficznym pismem adresem mieszkania. Mieszkania Key.



 | część 2




~*~*~



Druga część jutro lub pojutrze.

Daru, obiecałam, prawda? Więc coś na kształt zamówienia, jak i prezent urodzinowy 

Jeśli ktoś jest ciekawy: samochód Minho - lamborghini Huracan LP 610–4 |zdjęcie|
samochód Key: Ferrari 458 Italia |zdjęcie|






1 komentarz:

  1. /zapowietrzenie/
    /brak oddechu/
    /trup/
    /z ciała wydobywa się duch, by napisać komentarz/
    Po pierwsze tytuł IDEALNY <3
    Zaczyna się w klubie... /daje lajka/ I od razu striptizerka na rurze i Minho hardy gej :3
    ale... Minho pieprzony przez kogoś...? /ciekawe kogo...? *pedoface*/
    "wolał popatrzeć na twarde mięśnie oraz sztywnego fiuta, jeżeli już miał oblizywać usta na czyjś widok." - Leję z tego X'D (serio, takie określenie z ust/umysłu Minho... POPLUŁAM EKRAN WODĄ TRUSKAWKOWĄ XD)
    I mamy szefa 8)) Kim Jonghyun, prawda? No ba ^.^
    Taemin słodka maszyna do zabijania, często zmieniająca się w obciągarę - TAK! LUBIĘ! BARDZO, BARDZO, BARDZO!!!
    CL MOJE SŁONECZKO JAKO WYDAWCZYNI BRONI *^*
    Katana - uwielbiam ten miecz :3 jest taki avhwftswy *^*
    Kibuma z fajką jakoś sobie nie wyobrażam... Ale Minho... *O* I ten Kibum w samochodzie, co mu się włamał :3 GENIALNE <3 /boże, czemu tak bardzo to widzę? *3* (And now... KISS!! - nie no żarcik ;>)
    No i pierwsze słowa powiedziane przez Kibuma bezpośrednio do Minho asvgewhdj *O* TAK BARDZO TRUE!
    "Zabawa od północy" :33333333 PODOBA MI SIE TAK BARDZO *O*
    No i mamy pierwszą pogoń :33333 /widzisz tego mojego umierającego ducha, który zmartwychwstał by napisać ten komentarz? :')/
    KIBUM SKACZĄCY MIĘDZY DACHAMI BUDYNKÓW *O* ASEGYJSBWNYEAYNWHG <33333333333333333333 /dead/
    /nie, chwila... jednak nie... postanowiłaś mnie dobić.../
    KIBUM JEST TUTAJ TAKI ZAJEBISTY *O* (Minho też) ALE KIBUM!!!!!!!!!!!!!!! <333333333333333333333
    TE JEGO GIERKI *O* ANGEGWHGYSHJW
    JESZCZE SKACZE SOBIE Z DACHU NA SCHODY PRZECIWPOŻAROWE <3 ahwgyaywabhwh *^* A POTEM JESZCZE SOBIE SKACZE PRZEZ BARIERKĘ *O* A POTEM JESZCZE TEN UNIK JAK W MATRIXIE *O* bacsgahsshnwshxvsgbsywey <3333333333
    No oczywiście, że Kibum ma lepszą kondycję żabolu ^.^ Przecież ukeś potrzebuje więcej energii do drapieżnych igraszek ^ ^ (serio to napisałam? x.x)
    BOŻE X'DD Typowy Key - grzebień i lusterko nie wiadomo skąd X'DDD LOVE <333333
    "– Tak, tak. Wielu mi tak mówiło – zgodził się, w końcu zaszczycając go spojrzeniem. – Ale nie sądziłem, że usłyszę to od ciebie, Choi Minho. Czyżby wielki zabójca, jeden z najlepszych, nie podołał słabemu Kim Kibumowi? – W teatralnym geście udał zaskoczenie, przysłaniając usta i szeroko otwierając oczy. – Rzekłbym, omo omo – roześmiał się, odchylając głowę do tyłu." - PŁACZĘ ZE ŚMIECHU, TAK TAK TAK <3333333333333 "OMO OMO" X'DDDDD
    LALALA~! I Minho nie wytrzymał~! Musiał, po prostu MUSIAŁ go polizać po tym uchu! HA! <333333
    No i Key of course :3 Musiał go tam złapać :3 MUSIAŁ, I'VE KNOWN IT! <333
    Hahahah i telefon kiedy mieli się zabić X'D a potem 2min moment :33333
    Ten Taemin też jest tutaj taki zajebisty, noohoo~ *3*
    TAK! TAK! TAK! ASHWGQHYSFGHQNWSJ ZAKOŃCZENIE! BADJHWEHSNGQWYQW
    CZEKAM! CZEKAM! CZEKAM! NA DRUGĄ CZĘŚĆ! ALE CHYBA ODPŁYNĘ DO TEGO CZASU SNWGHEYSWJE
    KOCHAM! KOCHAM! KOCHAM!
    ...
    Ten komentarz jest jednym, wielkim bełkotem, połowa to jakże ambitne wypowiedzi typu "ahaywshgah" albo emotki typu: *^* lub *O* ale nie umiem napisać nic sensownego.. telepie mną i w ogóle mam nagle takie wielkie pokłady energii, że mogłabym przyciągnąć gołymi rękoma Japonię do Europy X'D
    Tak profesjonalnie podane modele i rodzaje broni (wcale nie kopiowałam nazw i nie wklejałam do google grafiki, żeby zobaczyć jak one wyglądają XD)
    POMIŃMY FAKT, ŻE KIBUM Z MINHO JEŻDŻĄ TAK ZAJEBISTYMI CACKAMI, KTÓRYCH OSIĄGI SĄ PO PROSTU BAJECZNE (PRZEWIEŹCIE MNIE, MOI ZACNI MORDERCY! Dajcie tulnąć tego szatana Taemina na tylnym siedzeniu i możecie mnie zabić :'3 )
    cóż... to chyba tyle ode mnie... :')
    wszystkie moje słabości zostały tutaj odkryte (nagrzebałaś mi w mózgu, którejś nocy i tyle :'3 )
    JEDEN WIELKI, NIEOGARNIĘTY SARANG NA KONIEC <333
    Jednym słowem - P E R F E C T O <3

    OdpowiedzUsuń