Tytuł: Mission Impossible 2
Pairing: MinKey, odrobina JongTae i 2mina
Rodzaj: fluff, smut,
angst akcja, AU
Ostrzeżenia: przekleństwa, sceny erotyczne
2/2
Kim
mieszkał w luksusowym mieszkaniu niemal na szczycie drogiego apartamentowca.
Zanim do niego dotarł musiał porozumieć się z nim przez telefon, wraz z
przysłuchującym się rozmowie strażnikiem. Jakoś nikt mu nie wierzył, że jest
gościem jednego z nadzianych mieszkańców. Nie miał pojęcia co sprawiło, że
znalazł się w takiej niezręcznej sytuacji, czy to to, że był cały na czarno,
czy może fakt, że po prostu tak wyglądał, czy… co? No chyba nie chodziło o jego
status materialny, bo czym jak czym, to tym mógł się poszczycić – jeśli fura, którą
kazał odprowadzić na podziemny parking nie była dostatecznym dowodem, to nie
miał pojęcia co nim mogło być. Co, miał wyciągnąć portfel? Czy wyciąg z konta?
Tak tak, już leciał, sekundka, już zaraz pokaże te wszystkie nielegalne
transakcje i przelewy.
Ledwo dotarł na odpowiednie piętro, a już
został przyparty do muru i mocno pocałowany. Nie ukrywał, był tym mocno
zaskoczony, ale już od pewnego czasu miał niezłą chętkę na tego gościa, więc
nie miał zamiaru się wyrywać. Wręcz przeciwne, zmienił ich pozycje i teraz to
on mocno dociskał go do kremowej ściany, dłońmi błądząc pod jego koszulką.
Delikatnie zarysowane mięśnie, nie takie jak jego, ale też całkiem ładne,
ocenił, przenosząc rękę na tył jego głowy, wplątał palce w blond kosmyki i
zachłannie badał jego podniebienie, kolanem ugniatając męskość. Podobał mu się
przeciągły jęk, jaki wydostał się z gardła Kima oraz przyśpieszony oddech, gdy
się od niego oddalił. Zaśmiał się pod nosem; tym razem to on był górą,
zdecydowanie. I zamierzał mu do udowodnić.
– Nie
podoba mi się to, jak zachowujesz się w stosunku mnie – wymruczał mu do ucha, a
potem łapiąc za jego włosy, rzucił go na kolana. Upadek sprawił, że jego kolana
twardo uderzyły o podłogę, a sam Kibum zmrużył wściekle oczy, gdy stracił w
wyniku tego kilka tlenionych pasm. Zaciskając zęby spoglądał prosto na twarz
Choi, który wciąż uśmiechał się zadowolony z siebie. Zupełnie jak sam Kim,
dokładnie wtedy, gdy Minho uganiał się za nim przez pół miasta, omal nie
wypluwając przy okazji z siebie płuc, zapewne z wątrobą i w porywie z jelitami.
– I
co w związku z tym?
– No
nie wiem. Może powinieneś jakoś
odpokutować fakt, że nie mogłem na luzie pieprzyć się z gościem z pracy, bo ty postanowiłeś wsadzić
mi zostawić swój adres nad fiutem?
– Co,
chuj ci nie stanął?
–
Och, stanął, jak najbardziej. Taemin zna się na rzeczy. Ale ty nam to
przerwałeś i twoja już głowa w tym, żeby to zakończyć.
– Co?
– przekręcił głowę zdezorientowany, a potem jego oczy rozbłysły. – Och, więc
chcesz żebym ci obciągnął? Nie ma żadnego pro…
Resztę jego wypowiedzi przerwało mu nagłe przyciągnięcie
jego głowy do krocza Minho, oraz dodatkowo, jakby to jeszcze było mało, zimny
dotyk lufy na skroni. Wzdrygnął się ledwo zauważalnie, a potem doszedł do
wniosku… że klęczenie przed tym człowiekiem, mając przed sobą jego na wpół
pobudzonego penisa, podczas, gdy on celuje do niego z broni jest cholernie…
podniecające.
Oblizał
powoli wargi, zerkając w górę na spokojną twarz Choi, a potem przeciągnął
językiem po wypukłości, czując szorstki materiał spodni, nie pozwalający mu
poczuć prawdziwej wielkości penisa, który, jak mu się wcześniej wydawało, był
naprawdę duży. Przygryzł wargę na samą myśl, a potem chwycił zębami suwak,
powoli odsuwając rozporek. Rozbrzmiał niepokojąco, ale nie myślał o tym, za to
zajął się obcałowywaniem wciąż skrytej za niepotrzebnym materiał cienkich
bokserek, męskości. Zassał się w jednym miejscu, a Minho sapnął. Zadowolony
skubnął jeszcze w tym samym miejscu, a potem, wciąż używając do tego tylko ust,
zsunął ostatnią część dolnej garderoby z pośladków mężczyzny. Lufa docisnęła się
jeszcze bardziej do jego skroni, prawdopodobnie zostawiając niewielki, jak mu
się wydawało, okrąg na jego skórze. Szybko wyrzucił to z myśli, za to uchwycił przyrodzenie
w dłoń i przesuwając po nim ręką, zaczął głośno pomrukiwać. Miał swój własny
plan co do tego, jak miał się skończyć ten wieczór i właśnie to miało do tego
doprowadzić. Dlatego też, nie cackając się niewiadomo jak, polizał wzdłuż całej
długości trzonu, zassał się na chwilę na samym czubku, a potem włożył go do
ust. Och, był rzeczywiście taki duży.
Wsuwając go wciąż głęboko w siebie, niemal do gardła, słyszał jak Minho dyszy,
mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Uśmiechnął się półgębkiem, łapiąc za jądra
i ugniatając je lekko, zatoczył językiem po czubku penisa. Wydawało mu się, że
mimo wszystko Choi jest już dość blisko, jakby to ładnie ująć – spełnienia.
Dlatego włożył go sobie ponownie głęboko w usta, wyczyniając językiem cuda, a
potem mocno się na nim zassał. Druga dłoń Minho przyciągnęła go tak blisko
siebie, że niemal zadławił się jego penisem, jak i spermą, która wytrysnęła.
Zmuszony był ją przełknąć, ale zrobił to z seksownym uśmiechem na ustach,
pozwalając, by jej część wypłynęła kącikiem ust. Niemal sparaliżowany brunet
wpatrywał się w niego z takim wyrazem twarzy, jakby zamierzał go rozciągnąć
właśnie w tej chwili na podłodze i wziąć mocno i brutalnie, aż do upadłego, do
ochrypłego krzyku spełnienia. Tak, to chyba był powód, dlaczego nawet nie zauważył,
ze Kibum wyrwał mu broń z ręki i wycelował w jego krocze.
–
Teraz powianiem odstrzelić ci jaja – parsknął rozbawiony, trącając obwisłego
penisa lufą. – Odstrzelę ci jaja, a potem będziesz sobie mógł co najwyżej
pooglądać porno w telewizji, bez najmniejszej szansy na to, żeby się nawet
spuścić. Co, Choi? Pasuje ci?
– Co
ty do diabła robisz? – wyrzucił z siebie jedynie zdławionym głosem, z
przerażeniem spoglądając w dół, jak Kibum przeładowuje broń z szatańskim
uśmiechem na twarzy.
– No
przecież mówię.
– D-dlaczego?
–
Och, sam nie wiem… Dla kaprysu prawdopodobnie. Wkurzasz mnie.
–
Key…
– Nie
bądź dzieckiem, Choi. To tylko chuj.
–
Ale…
Kim zachichotał, po czym niespodziewanie odłożył broń,
lekko ucałował Minho w podbrzusze i wspiął się na równe nogi, całując go
zachłannie. Tym razem to on był górą, gdy trzymał go dłońmi za boki głowy,
oblizywał jego wargi, przygryzał wargi. Pociągnął go na kanapę, tam na nią
niemal rzucił i zasiadł na jego kolanach, wciąż nie przerywając pocałunku.
Wiercił się na jego udach, drażniąc ponownie penisa Choi, ale jakoś przede
wszystkim chodziło mu o to zbliżenie, o usta przy sobie, dłonie blisko, klatki
ocierające się o siebie, powodując powstawanie iskier gorąca, rozchodzących się
po ich ciele wraz z dreszczem.
–
Och, Minho – wymamrotał Kim, odrywając się na chwilę i biorąc oddech. Choi w odwiedzi zacisnął
dłonie na jego pośladkach, ugniatając obie półkule lekko, za to Key składał
szybkie cmoknięcia na jego twarzy, na spoconym czole, perfekcyjnym nosie, na
policzkach, brodzie, potem przyssał się do grdyki, która zadrgała, gdy Minho
ciężko przełykał ślinę. On sam wtargnął już palcami w spodnie chłopaka i gładził
przerwę między pośladkami, marząc o dotarciu do kuszącej gorącem dziurki.
–
Jeszcze nie – wydyszał blondyn, po czym powrócił do jego ust. Wargi obojga były
już spuchnięte, zaczerwienione, ale to im nie przeszkadzało, całowali się
namiętnie dalej, szybko, wariacko, nieuważnie.
– Czekaj. Przyniosę coś.
Gdy
tamten poszedł, Minho, już kompletnie rozbity, rozciągnął się na kanapie. Jego
penis znów stał na baczność, gotowy by poznać ciasnotę wnętrza Kim Kibuma,
wydaje się, że najlepszego i najniebezpieczniejszego kochanka, jakiego dotąd
miał. Myślał, że wybierając drani na krótkie przygody, trafia jedynie na
wykwintny towar. Widocznie się pomylił, bowiem Kim Kibum był już bardzo blisko piekła. Podejrzewał, ze podczas
seksu wychodził z niego prawdziwy diabeł i właśnie to chciał sprawdzać. Nawet
ta zagrywka z bronią, gdy na chwilę zamarł, przerażony. To było najgorsze, co
by się mogło mu przytrafić, ale teraz oceniał to jako jakiś element gry
wstępnej tego niebezpiecznego chłopaka i w sumie… całkiem mu się to podobało.
Tak jak to, że teraz szedł do niego, kusząco kołysząc biodrami, w rękach
trzymając dwa kieliszki z winem.
– Już
jestem, Minho – wymruczał. – Możesz wyjąć coś z mojej tylnej kieszeni? – Nie
odwrócił się, by ułatwić mu zadanie, a wręcz przeciwnie, wydawał się nawet
oddalać. Sięgnął jednak w tamtą stronę, powoli przebiegając palcami po biodrze,
by wysunąć stamtąd niewielką tubkę żelu nawilżającego. Spojrzał na nią, przesuwając językiem po
spierzchniętych wargach, z utęsknieniem czekających na kibumowe usteczka, tak
słodkie, a jednocześnie ostre. – Och, bardzo dobrze. W nagrodę dostaniesz coś
na rozluźnienie.
Wino
było półwytrawne, jednocześnie gorzkie i lekko słodkawe. Skosztował go, po czym
stwierdził, że nie ma co się bawić w konesera napojów alkoholowych, podczas gdy
powoli odpinający guziki swojej koszuli Kibum siedzi przed nim, na niskim
stoliku, obdarzając go mało niewinnym spojrzeniem, i resztę dopił jednym haustem. Na skutki nie
trzeba było długo czekać. Kim uśmiechał się z wyższością, gdy po jakichś pięciu
minutach Minho ciągnął się za włosy i przecierał oczy, a z jego ust wydobywał
się nieskładny bełkot. A później, niby tak po prostu, z niewiadomo jakiego powodu, stracił
przytomność.
Pierwsze
co zobaczył, gdy odzyskał przytomność, był Kibum w samych bokserkach i w
rozczochranych włosach. Jego oczy połyskiwały, po części figlarnie, a po części
jako zapowiedź jakiegoś strasznego bólu, który mógłby nawet przerazić tego najlepszego. Minho zadrżał, a jego wzrok
powoli zsunął się z rozchylonych warg mężczyzny na jego blade dłonie z długimi
placami. Były smukłe i chyba wręcz stworzone do trzymania SIG Sauer P226.
Owszem, właśnie to trzymał, lecz jakby broń drżała, niepewna, czy rzeczywiście
ma wystrzelić.
Wrócił
z powrotem do jego twarzy. Wyglądał na zdeterminowanego, ale jego oczy wydawały
się być wypełnione niepokojem, tym dziwniejszym, że przecież tym się trudnił.
Zabijał ludzi na zlecenie, bez skrupułów. Co się zmieniło? On sam? Obiekt,
który miał wyeliminować? Rozkaz…?
–
Czemu się zatrzymałeś? – zapytał cicho, czując, że jego nadgarstki oraz nogi są
skrępowane. Chociaż, jeśli miał być szczery, to coś, co było w winie, sprawiło,
że choćby chciał, za nic by się nie poruszył. Mimo że siedział, czuł, że jego
nogi są jak z galarety.
– Nie
ruszaj się – niemal krzyknął, a jego głos przesycony był paniką. Zachowywał się
jak nowicjusz, a nie profesjonalny morderca.
– No
przecież się nie ruszam – odparł, czując odrobinę rozbawienia, że chociaż to w
jego stronę jest wycelowana broń, to czuje się pewniej niż sam Kibum. Nie miał
w końcu już nic do stracenia. Może i chłopak teraz się wahał, ale nie miał
wątpliwości, że tą sytuację dokładnie zaplanował, począwszy od gonitwy na
mieście, poprzez liścik w bokserkach, na groźbie odstrzelenia penisa
skoczywszy. Przyznawał, aczkolwiek cokolwiek niechętnie, że nie doceniał go.
Był dużo lepszy niż na początku sądził. On sam nigdy nie bawił się w takie
wyrafinowane formy zabójstw, po prostu brał broń i strzelał. Chociaż sądził, że
bawi się ofiarami, Key był w tym zdecydowanym mistrzem. – Nawet nie mogę – dopowiedział gorzko.
– To
dobrze, to dobrze – mruknął, nerwowo oblizując wargi. Zamrugał kilka razy
powiekami, po czym opuścił dłoń. Pistolet zwisał smętnie, może i naładowany,
ale jakby bezużyteczny.
–
Kibum? Nie ukrywam, jak dla mnie to całkiem fajnie, że nie chcesz mnie zabić,
ale to odrobinę wkurzające. – Na zewnątrz pozostał obojętny, ale właściwie był
już niemal całkowicie pewny, ze raczej przeżyje dzisiejszą wizytę u Kibum. Hmm,
właściwie nie pogardziłby też jakimś ciekawszym zwieńczeniem nocy, niż czekanie
aż jego ciało przestanie być sparaliżowane, a potem zwyczajne wyjście z
mieszkania Kima, jakby ten wcale nie próbował go zabić.
– Daj
mi chwilę – warknął, siadając na stoliku i rozkładając szeroko nogi. Wpatrywał
się w podłogę, jakby to miało mu cokolwiek pomóc, za to jego klatka piersiowa
unosiła się szybko.
–
Denerwujesz się?
– CZY
TY SIĘ, KURWA, NIE MOŻESZ PO PROSTU ZAMKNĄĆ?!
Gdyby mógł, zapewnie uniósłby pokojowo ręce. Ale nie
mógł. Więc tylko wykrzywił wargi i wzruszył ramionami. Ta sytuacja robiła się
krępująca.
Kibum
przez dłuższą chwilę siedział w tej samej pozycji, wpatrując się raz w podłogę,
raz w swoje dłonie, czasami również zerkał na SIG Sauer, może licząc, że
pomoże, ewentualnie wznosząc prośby do nieba. Albo do piekła, Minho zgadzał
się, że Kibum raczej mógł liczyć bardziej na układy z Lucyferem niż Bogiem.
Allachem. Buddą. Gołodupcem ze strzałami. A nie, ten to się chyba w tych rozgrywkach nie liczył.
–
MIAŁEŚ SIĘ ZAMKNĄĆ!
– No,
ale czy ja coś mówię? – zdziwił się, unosząc wysoko brwi.
–
Nie, ale czuję, że narzekasz w myślach.
– No,
a co mam robić? Właśnie siedzę pół nagi, przy czym mówimy tu raczej o dolnej
połowie ciała, na którą, co prawda, można sobie popatrzeć, ale nie mam w
zwyczaju wystawiać ją na widok publiczny, na twojej kanapie, a ty w najlepsze,
co ciekawe, również półnagi, aczkolwiek bardziej poprawnie politycznie,
zasiadasz sobie na stole i obmyślasz, czy mnie zabić, czy też ewentualnie nie.
Wyjaśnisz mi tą anomalię?
– Nie?
– Tak
myślałem.
Przez chwilę siedzieli w ciszy.
–
Dlaczego nie mogę cię tak po prostu zabić?
Wzruszył ramionami z cwaniackim uśmiechem.
– Bo
w głębi duszy jesteś porządnym gościem?
–
Kpisz sobie?
– No
– przytaknął, uśmiechając się szeroko, a potem sprawnie rozplątał się z lin,
obserwowany przez blondyna, ale nadal nie ruszał się z siedziska. – Albo po
prostu masz ochotę żebym cię zerżnął, co będzie bardziej niż niemożliwe, gdy
będę martwy. No chyba, że jara cię nekrofilia, wtedy to już…
Przerwał mu wystrzał.
–
Wydawało mi się, że siedzę trochę bardziej na lewo.
Kolejny wystrzał.
–
Seks pod prysznicem na zgodę?
Strzał. Ciekawe ile jeszcze miał kul. SIG Sauer P226
miał magazynek na 15 naboi, o ile dobrze pamiętał.
– Nie
pod prysznicem? To może na stole?
Znów.
–
Ale, że w łóżku? Przecież to do cna normalne.
Wcale się nie zdziwił, gdy po raz kolejny usłyszał
wystrzał.
– Ej,
Kibum, prawie odstrzeliłeś mi fiuta!
– A
wolisz, żebym wpakował ci kulkę w ten pusty łeb?
–
Kibum!
Strzał.
–
Chybiłeś, kochanie.
–
Czekam na ciebie pod prysznicem. Lepiej żebyś tam był za pięć minut, Choi
Minho.
Kibum
bez ubrania prezentował się całkiem przyzwoicie. Kibum bez ubrania, w strugach
gorącej wody jeszcze lepiej. Kibum bez ubrania, w strugach gorącej wody, z
potężnymi rumieńcami na twarzy, głową odchyloną do tyłu i częściowo pobudzonym
penisem to był za to widok, który chyba już nigdy nie wyjdzie mu z głowy,
przyznał, odsuwając szklane drzwi od kabiny i, całkowicie nagi, dołączył do
niego. Nie chciał być brutalny, nie
dziś. Może to dlatego, że zobaczył jak całkiem bezradny Key próbuje wypełnić
powierzone mu zadanie? Nie był głupi, wiedział, że i on zapewnie czuje wiszącą
nad nimi groźbę. Im trudniej było im do siebie strzelić, tym większe
prawdopodobieństwo, że zrobi to ktoś inny. Och, miał tą świadomość, ale nie
chciał o tym myśleć, nie teraz, gdy blondyn odwrócił się do niego, zarzucił mu
ręce na ramiona i przyciągnął do siebie w pocałunku. To było coś rozpaczliwego,
ale jednocześnie słodkiego. Pieścił jego usta, ale nie mocno, nie chciał go
skrzywdzić. Delikatnie przesuwał wargami po tych jego, potem rozchylił je
własnym językiem i nim badał jego wnętrze, bawił się jego organem, pozwalając
mu na chwilę dominacji. Błądził dłońmi po spiętych plecach, lekko je masując,
pokazując ślady tej czułości, o którą
sam siebie by nie podejrzewał. Dawno temu przestał być miłym, kochającym
kochankiem, a jednak dla Kibuma… chciał zrobić tak wiele.
Sięgnął do tyłu, po żel pod
prysznic i nalał niewielką ilość na swoje dłonie. Wciąż go całując, czule i
nieśpiesznie, okrężnymi ruchami mył jego plecy i pośladki Kibuma, od czasu do
czasu drapiąc delikatną skórę, subtelnie zataczając placem koła wokół odbytu
chłopaka. Słyszał jego ciche westchnienia, czuł też przyjemny ciężar jego
głowy, gdy położył ją we wgłębieniu pomiędzy ramieniem a szyją. Uśmiechnął się
delikatnie i złożył lekkie, tak niepodobne do swoich wcześniejszych
doświadczeń, muśnięcia na bladej skórze jego szyi. Kibum mruknął, po czym
uchwycił jego ręce w przegubach i naprowadził na swoje biodra. Przylgnął do
ciała wyższego mężczyzny, pokazując mu jak bardzo go pragnie, ale sam
pozostawał dziwnie spokojny, jakby dopiero co nie toczył z samym sobą walki,
tak ciężkiej, że niemal doprowadzała go do szaleństwa. Zamiast tego znów go
całował, chwytając jego twarz po bokach, desperacko pragnąc być coraz bliżej,
jeszcze bliżej, stopić się w jedno ciało, rozgrzewając siebie nawzajem. Chłonął
jego bliskość, która tak szybko, zbyt szybko zostanie mu odebrana.
Dokończył mycie jego ciała,
badając każdy zakątek, słuchał przytłumionych jęków mężczyzny, który niemal
dławił się gorąca wodą, a potem pozwolił mu na to samo. Odchylał z przyjemności
głowę, gdy drobne dłonie Kibuma przemierzały jego ciało, pieszcząc każdy
centymetr, składając delikatne pocałunki w najróżniejszych miejscach. Nie
popędzał go, był tak samo spokojny jak on przed momentem, gdy tylko na niego
czule patrząc pozwalał mu na obmywanie własnego ciała. Wiedział, że to będzie
jedyna tak okazja, gdy wyglądają jak kochająca się para. Czy kiedykolwiek
mogłaby być pomiędzy nimi miłość…? Och, sam nie był pewien. On nie kochał.
Nigdy mu się to nie zdarzyło. Ale miał teraz przed sobą Kibuma, który przecież
próbował go zabić i wcale nie chciał wyciągnąć broni i wpakować mu kulki w
skroń. Chciał za to trzymać go w ramionach, szeptać urocze bzdury do ucha,
położyć się w jednym łóżku i obserwować jego spokojną, zanurzoną w nocnych
marzeniach twarz. Czy to już było źle? Nie mógł zmienić się przez tak krótki
czas.
Nie zanurzał się jednak zbyt
w myślach. Na to będzie jeszcze czas. Zamiast tego chwycił go pod pośladkami,
pozwalając, by oplótł go nogami i zaniósł na łóżko w sypialni. Ten spoglądał na niego
ufnie, ze słodkim uśmiechem na ustach, pozwalając, by śliska pościel
przyklejała się do jego ciała, tak jak mokre, jasne kosmyki. Wyciągnął do niego
ręce, nie chciał czkać. Nie był już taki cierpliwy. Zatem Minho niemal położył
się na nim, po raz kolejny smakując jego usteczek, słysząc ciche pomruki, gdy
dłońmi zmierzał do jego klatki piersiowej. Dotykał jego delikatnych mięśni,
szczypał sutki, a tamten wiercił się pod jego ciałem, niechcący, a może wręcz
przeciwnie, drażniąc jego męskość. Jego ciche posapywanie jasno mówiło Choi, że
właśnie tego on chce, że nic nie dzieje
się przeciwko niemu. Dlatego też zsunął się jeszcze niżej i otoczył ustami
przyrodzenie blondyna, chcąc sprawić mu taka przyjemność, jak on mu wcześniej.
Może nie był w tym taki jak on, właściwie robił to tylko kilka razy, ale to nie
było najważniejszy. Patrzył tylko na Key, na jego wykrzywioną w słodkim
grymasie twarz, na jego rozchylone, drżące
usteczka. Słyszał jak szeptał cicho jakieś bzdury, jak językiem nawilżał
spierzchnięte wargi. Uwielbiał go. Już teraz. Może to tylko ten jeden wieczór,
a może miało ich być więcej. Nie powinien się tak zachowywać, nawet jeśli dla
niego zawsze priorytetem był tylko seks. Bo to, co się działo teraz, to nie był
tylko seks. Ale co…?
W
końcu drżący Kibum nakazał mu przestać, więc odsunął się, mocno ucałował jego
wargi, a potem uniósł jego jedną nogę i wsunął w jego otwór palec, uprzednio
oblany żelem nawilżającym, którego miejsce przechowywania Kim ledwo mu wyjąkał.
Dlatego teraz też pozwalał by gorące okręgi mięśni zaciskały się na jego
palcach. Jednym, dwóch, w końcu trzech,
nawet czterech, aż chłopak urywanym głosem powiedział mu już. Posłuchał go. Posłuchał go, bo sam już ledwo się
powstrzymywał. Uniósł jego drugą nogę, po raz kolejny użył żelu, by następnie
wejść niego płynnym ruchem. Kibum krzyknął, więc przesunął w uspokajającym
geście wzdłuż jego uda, by następnie zacisnąć dłoń na jego męskości, odwracając
jego uwagę od bólu.
Potem
był jedynie czas na krzyki, na jęki, na pot spływający po ciele, mieszający się
z wodą spod prysznica. Kibum drżał, z jego gardła wyrywały się coraz bardziej
niewyraźnie słowa, ale gdy szczytował, a razem z nim drugi mężczyzna, z jego
ust wyrwało się wyraźne Minho. Sam
Choi zamarł w tym momencie. Nikt nigdy nie wypowiedział jego imienia w takiej
sytuacji. Niemal się tym chełpił, że jego seks zawsze był brutalny,
niegrzeczny, dość często kończył się niemal tragicznie. Ale nie teraz. Teraz
wysunął się, podpełzł bliżej, po czym pozwolił mu na przytulenie się do siebie,
jakby naprawdę byli najlepszymi, kochającymi się kochankami.
***
Nie
spodziewał się spotkać go, tak po prostu na ulicy, gdy szedł sobie z papierosem
w ustach oraz butelką wody w ręce. Właśnie, tylko że właściwie wyglądał jak
zwykły mieszkaniec Seulu, który o siódmej rano wyszedł na spacer, a nie ten sam
mężczyzna, który poprzedniego dnia celował w niego z SIG Sauera. Aż dziwne, że
nie ciągnął na smyczy jakichś dwóch pudli, które dreptałyby przy jego nodze,
wybiegając od czasu do czasu na przód, by obwąchać małe, usychające drzewka
przy chodniku. Tych jednak nie było, za to zobaczył całkiem przyjemnie
wyglądającego blondyna w szerokiej bluzce ze SpongeBobem i w błękitnych spodniach. Na ramieniu
przewieszona miał torbę, która kiwała się
w rytm jego kroków. Wydawał się być całkowicie zatopiony w myślach, gdy
tak szedł przed siebie, nawet się nie rozglądając, przez co wpadł prosto na
przyglądającego mu się Minho.
Czy Choi zrezygnował ze swojego nieco mrocznego
wizerunku? Właściwie chyba tak. Miał dużo do przemyślenia po wczorajszej nocy,
i tym dziwnym incydencie z bronią, a
także czułości, jaką wywołał w nim ten chłopak; dlatego też narzucił na siebie
granatowy podkoszulek, dżinsy z dziurami na kolanach i białe trampki, nie mając
ochoty grzebać po szafie w poszukiwaniu czegoś, co bardziej pasowałoby do jego
charakteru. Wychodząc z domu, założył na głowę
czapkę i to chyba jedynie cudem, bo przez cały czas był nieprzytomny i
nie do końca ogarniał co się dzieje wokół niego.
To był chyba powód, dla którego
nawet się nie zdziwił, że Key na pierwszy rzut oka nawet go nie rozpoznał,
zwłaszcza, że sam miał problemy z uświadomieniem sobie, że ten chłopak, który
tak z nim pogrywał, może wyglądać tak zwyczajnie. No, zwyczajnie w porównaniu
do jego „stroju zabójcy”, bo zwyczajnym samego w sobie na pewno nazwać go nie
było można. Miał w sobie coś, czego Minho nie potrafił nazwać, ale to na pewno
było czymś więcej niż byciem przystojnym.
–
Kibum – mruknął tylko, łapiąc go za łokieć. Mężczyzna patrzył na niego przez
chwilę, omiótł jego sylwetkę nieco zdezorientowanym wzrokiem, po czym ruchem
głowy wskazał mu, by poszedł za nim. A może po prosu zaprosił go na kawę,
biorąc pod uwagę, że weszli do kawiarenki, która mieściła się tuż obok
miejsca, w którym się spotkali.
–
Myślałem, że raczej zaciągniesz mnie w pustą uliczkę i dasz w mordę –
stwierdził Key, opierająca głowę na dłoni i spoglądając na niego. Wglądał na
bardzo zmęczonego. Wręcz usypiał, gdy wciąż na niego spoglądając, niemal
pokładał się na stole.
–
Położyłeś się chociaż spać? – zapytał. Nie rozumiał, dlaczego właściwie tak
bardzo się nim przejmuje, przecież miał być jego wrogiem. Oni nie martwią się
tym, czy ten drugi raczył pójść do łóżka, a wbijają im nóż w brzuch, w
ostateczności wyjmują żołądek i wątrobę, by nafaszerować ciało materiałem
wybuchowym.
–
Nie, nie mogłem zasnąć po tym jak
poszedłeś – wymamrotał i spojrzał na kelnerkę. Ta wdzięczyła się przed nimi,
chyba nie do końca pewna kto jej się tu bardziej podoba – czy męski Minho, ze
swym pierwotnym, dzikim spojrzeniem, czy delikatny, ale interesujący Kibum. –
Poproszę podwójne expreso.
– To
samo – dopowiedział Choi, zły, że ta nie chce odejść od stolika i pozwolić im
rozmawiać.
–
Zabijałeś tą biedną dziewczynę wzrokiem, jakby co najmniej właśnie zrzuciła
majtki i rozłożyła tu nogi. Nie kręcą cię takie babki?
– Nie
kręcą mnie wcale.
Pokiwał głową, chyba jakoś specjalnie
niezainteresowany dalszym drążeniem tematu. Był znużony, oczy same mu się
zamykały, a kawa, która została im zaserwowana, oczywiście wraz z numerem
telefonu na serwetce, wcale nie przyniosła zamierzonego skutku. Rzekłby nawet,
że chciało mu się spać jeszcze bardziej. Dlaczego jednak nie poruszyli nawet do
końca tematu poprzedniej nocy, jakby
właściwie nie miała miejsca?To jakim kochankiem był Minho… dawno takiego nie
miał.
–
Kibum?
–
Tak…?
–
Masz na mnie zlecenie?
Kim uśmiechnął się delikatnie i odrobinę uniósł
powiekę jednego oka, by zerknąć szybko na siedzącego naprzeciwko mężczyznę.
– Mam
– odparł krótko.
– Nie
powiesz nic więcej?
– A
co mam mówić? Sprawa jest jasna. Ty masz zabić mnie, ja ciebie. To tyle.
Chwila ciszy, podczas której obydwoje pogrążenie byli
we własnych myślach.
–
Mogłeś zabić mnie wczoraj – zaczął Minho, mnąc w palcach serwetkę, którą
zapewne miał użyć, by porozumieć się z cytatą kelnerką. – Dlaczego tego nie
zrobiłeś?
Zyskał tym sobie całkowitą uwagę Kibuma, chociaż
wydawało się, że wciąż jest jedną nogą w krainie snów.
– Nie
wiem – przyznał niechętnie, ospale mieszając łyżeczką swoją kawę, paskudztwo o
gorzkim smaku. – Nie potrafiłem.
–
Przecież wiesz, że w ostateczności któryś z nas musi umrzeć.
– No
właśnie to wiem. Ale obawiam się, że to nie będziesz ty.
Minho upił łyk kawy, by po chwili ciężkiej ciszy
unieść na niego wzrok i obdarzyć zmieszanym spojrzeniem czarnych oczu.
– To
samo mógłbym powiedzieć o tobie, Key.
***
Był
cokolwiek zdezorientowany. Zarówno tym, że przespał się z Key i było zajebiście,
jak i tym że właśnie stał przed mieszkaniem Taemina, jego lamborghini Huracan
LP 610–4 zaparkowane było na podziemnym parkingu, a on sam nie do końca
wiedział, co właściwie tu robi. Od jego ostatniego spotkania ze swoją ofiarą-zabójcą
minęło kilka dni, coraz bliżej był jego ostateczny termin, a jednak wgapiał się
jak głupi w kawałek drewna. Czuł się niemal jakby dreptało za nim stadko
cichych zabójców, a najlepiej to ci, których tak bardzo nie lubił w centrum, i
tylko czekali, aż minie wyznaczony przez szefa dzień, by mogli go załatwić raz
na zawsze. Nie sądził by miał być to Taemin, zatem czego on od niego chciał o
trzeciej w nocy, gdy każdy normalny człowiek, nawet sam Choi Minho zazwyczaj
śpi? Zazwyczaj śpi. Bo raczej rzadziej, niż częściej, ale teraz nie miał ochoty
nawet iść do baru, ochlać się i pieprzyć z kimś w kącie. Mógłby iść do Key. Ale
chyba… się bał.
–
Cześć, hyung! Co tak stoisz, rozgość się. Wyglądasz jakbyś kij połknął. Chociaż
nie, to w sumie twój codzienny wygląd. Zresztą, jak było u tego Kim Kibuma?
Albo nie odpowiadaj, najpierw siadaj, przyniosę ci coś co picia. Może być
herbata? Prowadzisz, później też będziesz prowadzać, mam kaca, szef by mnie
zabił jakbym znów rozwalił auto na akcji. Jakbyś nie wiedział, to zabieram cię
ze sobą, przyda ci się trochę rozrywki. – Minho był już przyzwyczajony do
potoku słów w wykonaniu tej słodkiej istotki, ale miał wrażenie, zż tym razem
przeszedł samego siebie. Obserwował go zdumiony, siedząc na rogu czerwonego
fotela, pasującego do wystroju pokoju jak pięść do oka. W tym czasie Lee
krzątał się po kuchni, paplając w najlepsze. – Wiesz, dzwonił do mnie Onew
hyung, pytał, czy go nie odwiedzę, ale chciał też, żeby przyprowadził ze sobą
chłopaka. Nie chcę mu przedstawiać tego mojego, to jeszcze nie czas, w sumie
nie mam pewności, czy to wyjdzie. Sam
wiesz. No i poza tym, mama też do mnie dzwoniła, chyba się zmówili, jakby nie
mogli mi dać chwili wytchnienia. To, że hyung przyjeżdża co niedzielę na
obiadki, wcale nie oznacza, że ja też muszę. Onew jest w ogóle nie asertywny,
nie rozumiem. Ale no przecież pamiętasz, jak zabrałem cię na jeden taki obiad,
co udawałeś mojego chłopka – wyrzucał z siebie coraz więcej słów, kładąc przed
Minho duży kubeczek w kotki. Sam wziął szybki oddech, usiadł na zielonej
kanapie i gadał dalej. – Ej, a może i tym razem pojedziesz ze mną, hyung i umma
ucieszą się, że nadal jestem z tą sama sobą. Gorzej kiedy przedstawię im J…, no
mojego chłopaka, ale sam wiesz, to on. A poza tym, uporałeś się w końcu z
Kibumem? Podejrzewam, że było gorąco, nie zabraniam ci się z nim pieprzyć, ale
to twoje zadanie. W końcu ktoś się dowie, że łączy cię nieodpowiednia relacja z
nim. Ja się tylko martwię, hyung, nie patrz tak na mnie…
–
STOP, Minnie. Jadłeś czekoladę, czy piłeś kawę?
–
Jadłem czekoladki z nadzieniem kawowym – odparł niechętnie, ale zaraz się
ożywił. – Widzisz, idealnie pasujesz, żeby udawać mojego chłopaka. Znasz mnie i
w ogóle…
Choi przewrócił oczami, a potem po prostu sięgnął po
kubek i napił się herbaty. Taemin lubił akurat ten napój i ilekroć Minho u
niego bywał, miał okazję poznawać nowe, ciekawe smaki. Co prawda, nigdy mu się
nie przyznał, że czego jak czego, ale herbaty, to on nie cierpi, ale wolał nie
zginąć z reki tego dzieciaka. Już mu wystarczyło, że ma na karku swojego
własnego zabójcę i niewątpliwą karę szefa.
–
Lepiej powiedz mi na jaką to misje mnie zabierasz.
– A,
to… – Zamyślił się, podpierając brodę na dłoni. – Mamy załatwić jakiegoś
podtatusiałego facia, który domyśla się, że jego młoda kochanka ma kogoś na
boku.
–
Rozumiem, że wynajęła nas ta kochanka?
–
Jasne. Chce kasy.
– No
to tak jak my – stwierdził, po czym wstał i skierował się do kuchni. – Masz tu
w ogóle jakąś kawę?
–
Jasne, poszukaj sobie. – Wyszczerzył się radośnie. – Dostałem ostatnio od
hyunga zieloną kawę, nie wiem czy on zgłupiał czy co… Ale gdzieś jest.
Prychnął pod nosem i rozpoczął przeszukiwanie szafek.
To wcale nie było łatwe, zwłaszcza, że jedyne miejsce, gdzie panował jako taki
porządek, to była specjalna przegródka z różnymi rodzajami herbaty. Reszta
rzeczy albo nie miała swojego miejsca, albo po prostu wędrowała sobie po każdej
możliwej przestrzeni, z lodówką i piekarnikiem włącznie.
– A
tak w ogóle, masz jakiś plan co do tego? – zapytał, z głową w zamrażalniku. Co
prawda nie znalazł tam puszki, pudełka czy czegokolwiek z kawą, ale wyjął
stamtąd swoje własne bokserki. Nie miał wątpliwości, że należą do niego,
ponieważ to były te, które dostał od samego Lee. Chłopak miał niewątpliwie
dobry nastrój, gdy obmyślał mu taki prezent, dodatkowo dostarczony mu w dość…
zaskakujący sposób, ponieważ pewnego poranka po prostu się w nich obudził, za
to Taemin patrzył na niego figlarnie, trzymając głowę na jego udach. Słowa
„Look at my big banana” wypowiedziane śmieszną angielszczyzną Taemina sprawiły,
że niewątpliwie jego „banana” niespodziewanie stało się jeszcze bardziej „big”.
Ale cóż, nie narzekał na taki prezent, gdzież by śmiał. Zastanawiało go raczej,
dlaczego jego bielizna mrozi się w najlepsze, podczas, gdy w garderobie rudego
miał wydzieloną półkę tylko dla siebie. Dość często nocował u Taemina,
zwłaszcza w czasach, gdy udawali parę. Było zabawnie, przyznawał to, a młody
całował nieźle…
Na pewno nie lepiej niż Kibum… Niemal warknął, gdy w jego głowie pojawiła się tak
myśl i agresywnie zamknął kolejną półkę.
–
Nie, żadnego – wymamrotał mu do ucha, niespodziewanie uwieszając się na jego
plecach. Kiedy się tu pojawił, Minho nie miał pojęcia i dlatego niemal
przywalił głową o patelnię zwisającą z odpowiednich wieszaczków. – Właściwie
liczyłem na to, że po prostu tam pójdziemy, znajdziemy go, zrobimy pif paf i po
kłopocie. Ciało byśmy wzięli do bagażnika, nasi by się tym później zajęli. Co
ty na to?
Minho
bezwiednie pokiwał głowa, nawet nie do końca pewny co on powiedział. W chwili,
gdy z ust chłopaka wydostało się pif paf,
przypomniał sobie, jakże by inaczej, Kibuma, który z szyderczym uśmiechem na
ustach powiedział to samo. Jakieś kilka sekund przed tym, jak próbował go
postrzelić. A może wcale nie chciał? Za każdym razem, ile razy by w niego nie
celował, chybiał. Co to znaczyło…?
–
Minhooo! Wróć do mnie!
– Co?
– Drgnął, czując dłonie Taemina, które przez chwilę błądziły po jego torsie, by
potem wsunąć się nieco za pasek spodni. Właściwie to było dla nich całkiem
normalne i przestał czuć cokolwiek więcej w takich sytuacjach już dawno… poza
kilkoma momentami. Przecież jakiś czas przed tym, jak wylądował w jednym łóżku
z Kibumem, był pewny, że to okazja dla ich dwójki. Tyle… że nie wyszło. Czy
żałował? Chyba nie. Bo miał Key, jednocześnie gorącego, ale też słodkiego,
wręcz niewinnego.
– W
ogóle mnie nie słuchasz. O czym myślisz? A może – o kim? Dosłownie.
Burknął pod nosem tylko coś niezrozumiałego, o czym
sięgnął do kolejnej półki. Z krzywym uśmiechem wyciągnął stamtąd puszkę z kawą.
Przez cały czas, gdy ją sobie robił, czuł na sobie uważny wzrok towarzysza.
Jakoś nie kwapił się do żadnego rodzaju zwierzeń, ale wiedział też, że nie ma
co liczyć na spokój w tej sprawie. W końcu to był Taemin. Mała, upierdliwa
istotka.
–
Przespałeś się z nim, prawda?
– Po
co pytasz, skoro wiesz – odparł ponuro, agresywnie mieszając kawę. Był tak
sfrustrowany, że odpuścił sobie cukier i mleko, których właściwie też zbyt
często nie używał.
–
Chciałem się upewnić.
– I
co, lepiej ci z tą wiedzą? Zamierzasz coś z nią zrobić?
–
Nie, Minho… Ale mam nadzieję, że wiesz, że to niebezpieczne?
Spojrzał na niego uważnie, po czym bez skrzywienia
dopił gorącą kawę do końca. Dopiero wtedy podszedł do Taemina i lekko przesunął
dłonią po jego ramieniu.
–
Pamiętam o tym. Przez cały czas, Minnie.
–
Zamierzasz go zabić?
– Ja…
– przełknął nerwowo ślinę. – Nie wiem, czy potrafię.
– Tak
myślałem – mruknął, po czym niespodziewanie otoczył go ramionami. – Nie będę
kazał ci tego robić. Rozumiem cię.
–
Ale…
–
Ciii. – Przyłożył palec do jego ust, po czym uśmiechnął się lekko. – Zaraz
wychodzimy, jesteś gotowy? – Odpowiedziało mu kiwnięcie głową, a uśmiech
poszerzył się, by ostatecznie jego usta ułożyły się na tych należących do Choi
w lekkim… a potem coraz śmielszym pocałunku.
***
Zaparkował
za dość sporą rezydencją, omiatając ją zdegustowanym wzrokiem. Na co komu kasa,
skoro ładuje ją w jakieś kiczowate
ozdóbki i niewidomo jaki wystrój ogromnego domu, w której więcej jest służby,
niż ludzi tam mieszkających. Sam, co prawda, czasami myślał, czy nie przenieść się
do jakiegoś większego domu… ale po co mu to niby miało być? Mieszkał sam, nie
zajmował wiele miejsca, nie czuł potrzeby też posiadania super drogich
sprzętów. A oni? Rozpuszczone bachory, nawet jeśli ten stary facet był starszy
od niego ponad trzy razy.
–
Jezu, nie cierpię ich – burknął Taemin, spoglądając, tak jak Minho przez okno
na oświetloną rezydencję. Odwrócił się zdumiony do Choi, gdy usłyszał jego
cichy śmiech.
– Oni
ci płacą, Minnie.
–
Wiem o tym. Ale są żałośni.
Pokiwał głową, po czym wyciągnął kluczyk ze stacyjki i
wysiadł z samochodu. Taemin podążył za nim, ciągnąc za sobą torbę sportową.
Położył ją na masce i wręczył swojemu towarzyszowi kominiarkę i kilka sztuk
broni wraz z magazynkami.
– Po
co aż takie wyposażenie? – zapytał, przysuwając do siebie FMG-9, jego stałego
towarzysza takich wypraw. Dostrzegł nawet pistolet Desert Eagle, tylko co ten u
licha ciężkiego tu robił, nie miał pojęcia, skoro był kompletnie bezużyteczny w
tego typu akcjach.
Spojrzał na Taemina, aktualnie zajętego ubieraniem na
siebie czarnej kurtki. Wyjątkowo chyba postanowił się jednak nie bawić w
słodkiego rozbójnika, a najprawdziwszego mordercę. – Mamy zabić jednego faceta, do tego
wystarczyłby ci zwykły glock, a nie połowa zbrojowni.
– Nie
wspominałem, że ma niezłą ochronę?
–
Nie? – prychnął, wsuwając za pasek magazynek.
– Wybacz. Ma niezłą ochronę. I psy… Hm, z tego
co wiem, możemy je załatwić też, bo babka za nimi nie przepada – wyjaśnił prosto, wzruszając ramionami.
–
Szkoda, że nie wspominałeś wcześniej – burknął, rozkładając FMG-9, a potem
zakładając na dodatkową berettę tłumik.
– A robi ci to jakąś różnicę? Wydaje mi się, że
brakowało ci niezłej rozróby – uśmiechnął się radośnie. – W każdym razie, mamy ograniczyć szkody, wyeliminować psy, strażników,
jeśli trzeba, to i świadków, ostatecznie starego Chunga. Nasza zleceniodawczyni
aktualnie bawi się gdzieś ze swoim kochankiem.
–
Bosko. Rozdzielamy się, czy idziemy razem?
–
Chodźmy razem, jaką ci to różnicę robi?
–
Żadnej, Minnie. Właściwie, to zawsze byłem ciekawy, jak wyglądasz w trakcie
takiej zabawy. – Pochylił się nad nim i wyszeptał mu do ucha, trącając językiem
płatek jego ucha. – Musisz być nieziemsko seksowny…
–
Uważaj, żeby ci nie stanął – odszepnął, łapiąc go za krocze. – A teraz już
chodźmy. – Odwrócił się, spoglądając na
bramę. Zapewne była monitorowana. Oni natomiast ukryli się w takim miejscu, by
mieć pewność, że nikt, ani nic ich nie zauważy. – A, hyung. Głodny jestem.
Idziemy później na jakieś żarcie?
–
Jasne. Z trupem, czy bez trupa?
–
Żadnej różnicy. – Uśmiechnął się szeroko, po czym nasunął na twarz kominiarkę,
chwycił do ręki broń i lekko skulony podszedł do muru. Wyjrzał za załom. Na
palcach pokazał Minho liczbę strażników, po czym razem z nim wystrzelił. Taka
szybka eliminacja w ogóle nie spodobała się ich dwójce, ale na co mogli liczyć
o tej porze? Na pewno nie na ciężką rozróbę. Może to później, gdy już wejdą do
środka, ale z drugiej strony przez cały czas musza mieć głowę na karku. Nie raz
i nie dwa uciekali przed glinami, ale lepiej się im nie narażać. Fakt faktem,
jeszcze nikogo nie przymknęli, ale za każdym razem kończyło się na zmianie
samochodu, a Minho ani myślał zostawiać swojej dziecinki samotnie.
–
Mamy jakieś dwie minuty od tego momentu,
aż włączy się alarm – mruknął Choi, spoglądając na nieruchome ciała. Taemin
pokiwał głową, szybko wspiął się na mur i wylądował w krzakach. Zaraz obok
niego pojawił się Minho. Szybka kalkulacja pozwoliła im jednocześnie
wystrzelić, by spowodować osunięcie się na ziemię trzech strażników.
– Jak
na takiego starca, to się zaopatrzył jak na wojnę – prychnął Lee. – Tam –
wskazał w jedno miejsce na murze – i tam – przesunął palec o kawałek dalej, a
następnie jeszcze kilka razy tak samo. – Są kamery. Zajmij się nimi. Ja biorę
te na budynku.
Minho uśmiechnął się krzywo na wskutek tych poleceń.
Nie lubił słuchać młodszych. Ale cóż, Taemin był specyficzną osobą. Znali się
niemal od podszewki i wyglądało na to, że nawet w takich sytuacjach mieli się
dobrze zgrywać. Prawdopodobnie nie musieliby sobie nawzajem wydawać krótkich
rozkazów, by wiedzieć, o co drugiej osobie chodzi. Ciekawe, czy w łóżku też
byliby tak zgodni…
Gdy
Taemin w skupieniu celował w ściany, Minho robił to samo z ogrodzeniem.
Niewielkie nadajniki szybko traciły kontakt z monitorami w pomieszczeniu.
Prawdopodobnie lada chwila miały pojawić się specjalne służby, by zaradzić
awarii, lub szybko unieszkodliwić włamywaczy. Ich dwójka jednak niewiele
sobie z tego robiła, za to wyskoczyli z
roślin i jakby nigdy nic przeszli przez trawnik, posyłając na ziemię
dodatkowych dwóch ochroniarzy. Minho był ciekawy, czy ktoś już zdążył poinformować właściciela o
niespodziewanej wizycie cichych zabójców
i, na przykład, zaprowadzić do jakiegoś schronu. Taemin natomiast rozglądał się
za psami, które osobiście bardzo lubił, ale jak mus to mus, wzdychał w myślach,
idąc obok Choi.
– Coś
mi się nie wydaje, że uda nam się zapakować wszystkie trupy do bagażnika –
burknął Minho, gdy znaleźli się w holu, pozostawiając za sobą kilka
nieruchomych ciał.
–
Tak, mnie też… – westchnął Lee i wyciągnął telefon. W chwili, gdy wykonywał
szybkie połączenie, Minho śmiał się w duchu. To, co wyczyniali z chłopakiem
było tak irracjonalne, że miał wrażenie, że to zwykły sen. Owszem, kilka razy w
ich stronę został skierowany pocisk, ale tak weszli zupełnie bez żadnego szwanku,
jakby wcale nie zauważeni. Co było nie tak? Miał tylko nadzieję, że to nie jest
jakiś podstęp. Co prawda mogłoby to być dość ciekawe, ale musieliby zwiększyć
tempo pracy, a Choi, mimo wypitej kawy był dość zmęczony. Właściwie, taki stan
utrzymywał się w nim od kilku dni, kiedy to ostatni raz widział się z Kibumem.
– Coś
tu śmierdzi – mruknął Taemin, tym samym potwierdzając podejrzenia Minho. Ten skinął głową, by
następnie pchnąć chłopaka za sofę, gdy duże okna rozbiły strzały, a szkło
rozprysło się na wszystkie strony. – To
by było tyle z niepozostawiania po sobie śladów – prychnął i wyjrzał zza mebla.
– Ja pierdolę, więcej ich matka nie miała?
–
Podobno miałeś iść na misję sam – wytknął mu Minho, również zerkając na
gromadzących się w holu ludzi. Było ich całkiem sporo i na pewno nie było mowy,
żeby prześlizgnęli się koło nich bez zwracania na siebie uwagi.
– Tak
było – przytaknął, po czym zaczął ściągać z siebie kurtkę. Wepchnął ją pod
mebel, potem zrobił to samo z czarnym podkoszulkiem. Minho patrzył na niego w
skupieniu, pewny, że to część jakieś porąbanego planu, a nie nagła chęć
rozebrania się chłopka na golasa. Aż taki głupi nie był. Znaczy, tak mu się
wydawało…
Chwilę
później siedział przed nim słodki nastolatek w szerokiej żółtej bluzce z
pieskami, w kucyku na czubku głowy oraz w różowych skarpetkach. Miał ochotę mu
powiedzieć, że jest głupi, ale w pomieszczeniu zrobiło się na to zbyt cicho.
Pokręcił wobec tego tylko głową i wsunął glocka za pasek jego czarnych spodni.
Taemin pokiwał głową, zgiął rękę, życząc mu powadzenia, po czym wysunął się zza
sofy, wydając z siebie dziwne, chlipiące odgłosy. Mężczyźni natychmiast zrobili
rumor, a Lee jeszcze bardziej się rozdarł.
– Kim
jesteś, chłopcze? – zapytał ktoś.
–
Jestem Minnie – wyjąkał. – Ten pan mnie tu przyprowadził, mówił, że będziemy
się fajnie bawić. Lubię się bawić. Ale on mnie dotykał w złych miejscach i ja
się bałem.
Ktoś zachichotał, ale zaraz został zgromiony przez
towarzysza, natomiast Minho ledwo powstrzymywał śmiech, widząc idealną grę
aktorską chłopaka. Nigdy by go o to nie posądził. Ale z drugiej strony, właśnie
dlatego był taki skuteczny.
– A
skąd jesteś?
– Ja
mieszkam z mamusią i tatusiem w takim niedużym domku. I tam nie ma takiego
hałasu i tych ludzi co strzelają i tych strasznych
psów… i ja chcę do domu – krzyknął, uderzając piąstkami w podłogę. Wyglądał
jakby miał niewiele ponad dziesięć lat, co wydawało się niedorzeczne, skoro
miał dwa razy więcej. Byle nie wstawał, wtedy wszystko będzie w porządku.
–
Oczywiście, zaraz cię zabierzemy. A powiedz mi, czy widziałeś tu jakichś panów,
którzy strzelali do ochroniarzy?
–
Byli – szepnął. – Ale już sobie poszli. Dali mi coś i uciekli.
– A
co ci dali? – zapytał ten sam mężczyzna,
wskazując kilku osobom, by pobiegli szukać intruzów na zewnątrz.
W tym momencie wzrok Taemina prześlizgnął się nieco na
bok. Ci, którzy ledwo co zdołali wyjść
przez stłuczone okno, już leżeli nieżywi na trawniku, natomiast Minho stał
jakby nigdy nic z tyłu grupki, która dotąd skupiała się wokół młodszego.
– Już
panu pokazuję – mruknął i wsunął się za sofę. Położył rękę na oparciu. Choi
obserwował ją w napięciu. Minęła może niecała minuta, gdy jego palec drgnął, a
ich dwójka podniosła ogień. Mimo że tamtych było więcej, nie mieli szans, by
przeżyć. Każdy z nich był dobry, szybki, precyzyjny, a razem nadawali na tych
samych falach, co sprawiało, że okazali się najlepszymi zabójcami. Minho musiał
to przyznać, że tak dobrze by sobie bez tego małego, sprytnego chłopaka nie
poradził.
– To
najbardziej niedorzeczna rzecz jaką dotychczas zrobiłem – wyznał Choi,
przechodząc nad ciałami.
– Ale
jaka zabawna – zaśmiał się, stanął na palcach i złożył na jego policzku
głośnego całusa. – Chłopaki zaraz tu będą. Zdaje się, że został nam jeszcze
tamten facet.
– I psy.
–
Tak, i psy.
Gdy znaleźli się w sypialni mężczyzny, znaleźli go
śpiącego snem sprawiedliwych. Na jego nocnej szafce leżała szklanka, na dnie
której osadził się już osad z tabletek.
– Nie
rozumiem czemu po prostu nie mogła dać mu jakiejś trucizny, tylko kazała go
wyeliminować – burknął Taemin, pociągając za spust. Mężczyzna lekko drgnął, gdy
pocisk przeszył jego czoło. Był już martwy, ale dla pewności w jego ciele
wylądowała jeszcze jedna kulka.
–
Wtedy mogłoby to pójść na nią. A tak odegra
rolę przerażonej wdowy i tyle – wyjaśnił Choi, wyciągając z włosów
rudego jakiś paproch. Ten podziękował mu słodkim uśmiechem.
–
Masz rację – przytaknął. – To co? Teraz
psy, a potem idziemy jeść?
–
Jasne, Minnie. Na co czekamy?
***
To
miał być ostatni raz, wiedział to. Słyszał to w szumie aut, spokojnie
przemierzających ulice. Widział to we własnym odbiciu, gdy siedząc w swoim
samochodzie spoglądał we wsteczne lusterko. Miał ochotę się pomodlić, chociaż
właściwie nie wiedział o co chce prosić. O zwycięstwo? Czy o porażkę? A może o
to, by wcale nie było tego, o musi zrobić?
Zapomnieć o
Kim Kibumie.
Położył
złączone dłonie na kierownicy, a na nich głowę. Słyszał jak silnik lamborghini cicho
mruczy, ale wyjątkowo nie miał ochoty zapomnieć się w tym dźwięku. Sam ledwo
oddychał, a po czole spływał mu pot. Chyba… się bał. Dlaczego? Przecież nie
robił tego pierwszy raz. Zabijał wiele różnych osób. Na Boga, ostatnio przecież
z Taeminem wyeliminowali całą grupę służb specjalnych i ochroniarzy. I dwa psy,
prychnął w myślach, przypominając sobie dwa czarne pit bulle. Jakby nie było
ładniejszych zwierząt, tylko ci szaleńcy. Ale to nie było istotne w tej chwili.
Myślał tylko o telefonie, który dostał od Key.
Ostatni raz. Widzimy się ostatni raz, Minho.
Kurwa, nie chciał tego. Był cholernie przerażony, nie
wiedział co ze sobą zrobić. Nigdy nie był w takim stanie. Aż do teraz, gdy
czekał na znajome ferrari Kima, które miało się pojawić na tej samej ulicy.
Catch
me if you can, Minho.
Co się stanie, gdy go złapie? Co się wydarzy? Będzie
miał go zabić? Nie potrafił. A może to Kibum zamierza w końcu strzelić mu w
pierś? Tak jak zamierzał od początku, ale… Tchórzył tak samo jak on.
Czekaj na mnie, Minho.
Zobaczył czarny lśniący samochód na końcu ulicy. Czuł
się niemal, jakby patrzył prosto w oczy siedzącego za kierownicą Kibuma. W oczy
szatana. Co oni wyprawiali? Równie dobrze mogliby spotkać się w jakimś zaułku i
strzelić sobie równocześnie w głowę, bez tej bezsensownej zabawy. Może
przedłużało to im życie, ale wydawało się być całkowicie głupie.
Are
you ready?
Czy był?
Nigdy.
Samochód
zamruczał jak polująca pantera, gdy nacisnął pedał gazu. Przestawił wskaźnik na
odpowiedni tryb, chwycił za drążek zmiany biegów i zanim zrobił cokolwiek,
wysunął komputer pokładowy. Zawsze marzył o
takim wyścigu, wydawał się być uwieńczeniem jego pracy jako zabójcy. Uwielbiał
szybkie samochody, kochał dźwięk ich silników, zapach paliwa, ale… to wszystko
bledło, gdy pomyślał o swoim dzisiejszym celu. Mimo to, zacisnął mocno ręce na
kierownicy, wziął głęboki wdech i czekał. Czekał na odpowiedni moment, może na
sygnał, czekał, aż…
Kibum cofnął, po czym szybko skręcił w nową ulicę. To
był znak.
Wdepnął w gaz, zmienił bieg i ruszył. Nie był pewien,
co się wokół niego dzieje. Skupiał uwagę tylko na Kibumie, którego samochód bez
wahania omijał inne, przemykał przez ulice, odprowadzany wzrokiem przechodniów,
ignorował sygnalizacje i zasady ruchu. Zwinnie zmieniał pasy, a za nim Minho, trzymający
się wręcz na jego ogonie. Gdy był coraz bliżej niego, on przyśpieszał, albo wręcz przeciwnie,
nagle się zatrzymywał, powodując, ze Choi ścierał opony, by móc dalej za nim
podążyć. W pewnym momencie, gdy jechali łeb w łeb seulską autostradą, zobaczył
w połowie oświetloną przez światła miasta twarz chłopaka. Widniał na niej szeroki
uśmiech, jakby całym sobą cieszył się tą
niespodziewaną wyprawą. Przecież to była sama radość. Dlaczego on sam nie
potrafił zrobić tego samego, zapomnieć się w dźwięku silnika, miękkości fotela,
rozmazanych kształtach za oknem, prostej drodze przed sobą. Przecież to była
magia.
Spojrzał
po raz kolejny na Kibuma. Ich oczy spotkały się, a Choi niespodziewanie
roześmiał się radośnie. Czy to było ważne, gdzie jadą? Nie, nie teraz. Przecież
byli razem, przemierzali ulice, przecinali zakręty, cieszyli się jak dzieci. To
było dobre.
Złapał
za drążek zamiany biegów i wrzucił największy. Odnalazł przycisk oznaczający
maksymalne przyśpieszenie. Gdy rzucił szybkie spojrzenie na Key, zobaczył, że
robi to samo. Uśmiechnął się pod nosem, a potem…
Skoczyli jak pantera, która odnalazła swą zdobycz.
Kibum prowadził, a Minho wcale nie chciał go wyminąć. Podobno był łowcą,
chociaż zapewnie prowadzonym do paszczy lwa. Nie dbał o to. Po prostu trzymał
mocno kierownicę, dłoń przez cały czas zaciskała się na drążku, a prędkość
wbijała go w fotel. Zakrzyknął gorąco, ciesząc się chwilą, a Key znów zmienił
kierunek, wirując na drodze. Pozostawił po sobie ślad opon, zaraz poprawiony przez
te, należące do wymuskanego cudeńka Choi. Tak samo jak Kim zawrócił na środki
drogi i pomknął z powrotem tą samą drogę, odprowadzany gniewnym trąbieniem zirytowanych kierowców. Zaśmiał się na to, aż
w końcu gwałtownie zahamował.
Znajdowali się w zapuszczonej okolicy, gdzie budynki
najpewniej ledwo się trzymały. Ten był po części murowany, a po części
drewniany, zapewne grożący rychłym zawaleniem. Kibum najwidoczniej lubił te
klimaty, bo dość często właśnie w takich miejscach się pojawiał. Minho wytknąłby
mu to, gdy nie fakt, że miał o wiele ważniejsze rzeczy do zrobienia. Takie,
które byłby gorące, pełne jęków i błagań o jeszcze. Choćby następnego dnia Key
miał mu wpakować kulkę w skroń – nieistotne.
– Złapałem cię,
Kim Kibum.
– Złapałeś – przytaknął, po czym wyszedł z samochodu
i, kręcąc biodrami, podszedł bliżej
czarnego lamborghini. – I co zrobisz z
tym faktem?
– A masz jakieś specjalne życzenia? – zapytał,
otwierając drzwi. Kibum przygryzł wargę, omiótł wzrokiem sylwetkę siedzącego
mężczyzny, po czym, mrużąc oczy, wszedł na jego kolana. Usiadł tak blisko jego
podbrzusza, że czuł jego męskość pod swoimi pośladkami. Zakręcił nimi,
powodując, że Minho cicho westchnął, a potem pochylił się i mocno go pocałował.
To był ich moment. Ich czas, gdy mogli robić, co chcieli, a świat mógł się
walić, dla nich to było ważne. Tylko oni, ich wargi, języki splecione w gorącym
tańcu, dłonie powoli błądzące po plecach.
– Mam, Minho – wyszeptał do jego ucha. – Chcę, żebyś mnie
brał mocno i brutalnie. Teraz.
***
Stał oparty o parapet, za
sobą mając widok na Seul nocą, ciemność oświetloną wszechobecnym światłem,
nieprzesłoniętą przezroczystą powłoką szkła. Czuł delikatne powiewy zimnego
powietrza późnych godzin, ale najwięcej uwagi poświęcał Kibumowi, teraz powolnym
krokiem zmierzającym ku niemu korytarzem. Luźna poza, dłonie przy bokach lekko
się poruszały, by po chwili jedna z nich uniosła się do włosów, poprawiając je
leniwym ruchem. Kosmyk poruszył się na wietrze, a Key uniósł twarz, jakby
wygrzewał się słońcu. Uśmiech poszerzył się, na wzór szaleństwa, czy może
tajemnicy. Żarówka za nim migotała
niepewnie, ale w jej niewyraźnej poświacie dostrzegł jak Kibum przygryza wargę,
dłonią sunąc wzdłuż swojego brzucha, odzianego jedynie w niemal prześwitującą,
białą bokserkę. Oderwał się od okna, robiąc krok w jego stronę, buty
zaskrzypiały na drewnianej podłodze, a język Kima wyruszył w powolną wędrówkę po wargach,
sprawiając, że zalśniły śliną, którą Minho natychmiast chciał zlizać. Teraz,
natychmiast, gdy oprócz wiatru otaczał go zapach papierosów, a jego place
nosiły ślady popiołu.
Przyciągnął go do siebie
dokładnie w momencie, gdy żarówka zamigotała ostatni raz, a zmrużone oczy
Kibuma zapewniły go o pożądaniu. Lekko przymglone, jakby za ścianą otumanienia,
sen wczorajszy zmieszany z wizjami jutra. Ich usta się spotkały, Minho polizał
górną wargę chłopaka, a potem bez ostrzeżenia gwałtownie wtargnął do środka.
Ich języki splotły się, a ręka powędrowała gdzieś pośród włosy, ciągnąc czarne
kosmyki. Zatoczył koło jego głową, a ona poddawała się jak u lalki, bezwładnie,
poddańczo. Pragnął go. Język znów zaatakował usta, pieścił ten drugi, wnętrze
policzków, podniebienie, powietrze uciekało, a gdy się rozłączyli pomiędzy nimi
pozostała nitka śliny, zebrana przez wargi Kibuma. To on niecierpliwie, jakby
czuł jak wskazówki zbyt szybko się przesuwają, wsunął dłonie pod czarny
podkoszulek Minho, badając opuszkami palców napięte mięśnie brzucha. Paznokcie
pozostawiły krwawą szramę w dole pleców, a Choi językiem prowadził mokrą
ścieżkę wzdłuż podbródka, zassał się na szyi, na bladej skórze zakwitł czerwony
ślad, ucałowany lekko przez napuchnięte od pocałunków usta. Pchnął go na
ścianę, plecy uderzyły o jasną powierzchnię, a dłonie zostały unieruchomione
przez te silniejsze, stalowy uścisk, gwałtowność kochanka, pożar pożądania. Prawie zsunął się po ścianie, gdyby nie te ręce, a
usta po raz kolejny miażdżyły w pocałunku delikatne wargi.
– Minho – jęknął tylko,
odpychając go od siebie. Patrząc mu prosto w oczy, nieprzeniknione czarne
studnie, zrzucił bokserkę. Choi zmierzył wzrokiem lekko umięśnioną klatkę,
granica doskonałość, boskości z piekłem. Musnął ją palcem, kucając całował
jasną skórę, wgryzł się w nią nad biodrem. Nie pozostał w tej pozycji długo,
złapał go pod pośladkami, nogi oplatające smukły pas. Obili się o drzwi, wpadli
do pokoju, gdzie wydawało się, że jedynym całym meblem jest stół. Rzucił tam
Kibuma, pochylił się na jego ustami, po raz kolejny biorąc je w posiadanie.
Palce zaciśnięte na sutkach, cichy
jęk wydostający się z rozchylonych szeroko warg. Trącił językiem jedną
brodawkę, otoczył ją ciepłem śliny, a dłoń zsuwała się coraz niżej po
delikatnie wyrzeźbionych mięśniach. Zamek od obcisłych spodni cicho
zadźwięczał, burząc ciszę wypełnioną jękami, westchnięciami, szaleńczym biciem
serca, cichymi cmoknięciami. Penis był nabrzmiały, sztywny, a gdy Minho go
dotknął, Kibum wygiął się w idealny łuk, mokry od potu. W świetle księżyca jego
ciało błyszczało jak obsypane milionami gwiazd, a oczy lśniły niebezpiecznym
ogniem. Cały płonął.
– Tak bardzo cię pragnę –
szepnął, ciągnąc go za włosy, wariacko całując, ustami schodząc coraz niżej, po
klatce, po brzuchu, po biodrach, na nagich udach. Key cały czas się wiercił,
zaciskał palce na krawędziach stołu, kostki bielały od siły jaką w to wkładał. Wyginał się w łuk, gdy gorące
usta Minho przesuwały się po jego penisie, zęby sprawiały słodką torturę.
– Nienawidzę cię, Choi Minho
– wysyczał Key, a tamten znieruchomiał, patrząc jak starszy całkiem
roztrzęsiony zsuwa się z stołu, jak ciągle zwinnie opada na podłogę, a potem
wstaje, idąc w jego stronę. Twarz wykrzywiał grymas wściekłości pomieszanej z
pożądaniem. – Jesteś pierdolonym draniem – warknął, pchając go na ścianę tak
mocno, że po uderzeniu plecami, z pustym jękiem zsunął się wzdłuż niej, jak
szmaciana lalka. Kibum usiadł na jego kolanach, łapiąc za ostry podbródek
przyozdobiony kilkudniowym zarostem. Pocałował go gwałtownie, gryząc wargi,
ciągnąc za delikatną skórkę, zęby obijały się o siebie z cichym stukiem, a dłonie
szarpały za nie za długie czarne kosmyki. Kierowała nim jakaś dziwna
wściekłość, której nie mógł powstrzymać, więżąca go jak opary czerwonej mgły. –
Jesteś takim jebanym egoistą – jęknął urywanym głosem, gdy Minho zrzucił go z
kolan na podłogę, przygniatając swoim ciałem i mocno ugniatając penisa,
wywołując tylko ból. – Nie cierpię cię! – Urwał, gdy ten wepchnął mu palce w
usta. Chciał go ugryźć, ale nie pozwolił mu na to, nakazując mu obfite
nawilżenie. Ośliniał je, aż Minho je wyciągnął, ciągnąc za sobą srebrzystą
nitkę. – Zabiję cię! Zabiję… – krzyknął, gdy długie place Choi, kilka na raz
zniknęły w jego wnętrzu. Krzyczał, gdy pierzył go nie penisem, a tylko
członkami dłoni. Mocno, rytmicznie, krzyżując je w ciasnym wnętrzu. Wiercił się
na swoim miejscu, chcąc by już go wziął, tu na podłodze, czy na stole,
nieważne, chciał go poczuć w całej okazałości, chciał być jego.
– Zabijesz mnie, Kibum –
przytaknął, wyciągając na raz palce i wsadzając je jeszcze raz, powodując, że
niemal doszedł, a z jego ochrypniętego już gardła wyrwał się głośny krzyk, a
plecy zadrgały. – Ale najpierw cię zerżnę.
Zacisnął dłonie na delikatnej szyi, a gdy ten nie mógł
złapać oddechu, uwięziony przez mokre palce, które niedawno zniknęły głęboko w
nim, odsunął się i mocno go spoliczkował, zostawiając czerwony, piekący
brutalnością, ślad.
– Tej
nocy, Kibum, tej nocy należysz do mnie. Jesteś tylko mój. Rozumiesz? – warknął,
znów go przyciskając za szyję do podłogi. Nieruchome czarne oczy utkwione w
tych brązowych, nerwowych, rozmarzonych.
– Rozumiesz?!
Kiwnięcie głową, a potem został uniesiony i opartym o
stół, z tyłkiem wypiętym przed Minho. Poczuł mocne uderzenie i aż się położył
na blacie, a w półprzymkniętych oczach odbił się księżyc, bezwstydnie
zaglądający przez okno, na parę brutalnych kochanków. Mieli zabić siebie
nawzajem, ale skończyli tutaj, w zdemolowanym starym domu, gdzie docierało
jedynie światło stróża nocy, oświetlające nagie ciała, lśniące potem,
drżące z rozkoszy, półprzytomne,
oszalałe.
–
Tylko mój – usłyszał chrapliwy jęk, a sprzączka paska brząknęła, spodnie
zsunęły się, za nimi pewnie bokserki, a potem poczuł czubek penisa krążący
wokół jego wejścia. Zacisnął powieki, a pod nimi wybuchło oślepiające białe
światło, gdy Minho wszedł mocno, pewnie, czując zaciskające się ścianki odbytu.
Cichy skowyt Kibuma, język zwilżający wargi, zbyt spierzchnięte, by coś czuć,
gardło wysuszone na wiór, będące w stanie wydobyć z siebie jedynie niewyraźne
pojękiwanie. Penis wysuwający się i znikający w jego wnętrzu, głodnie pochłaniany
przez pierścień mięśni. Ledwo trzymał
się krawędzi stołu, szorował po starym blacie policzkiem, a Choi go pieprzył,
zniewalając go w uścisku swoich ramion, trzymających jego biodra. Wbijał w nie
palce, chcąc unieruchomić, lecz ślizgał się po mokrej skórze. Sam był mokry,
czuł jak pot spływa po jego plecach, czole, zwilża skórę, płonącą żywym ogniem.
Dłoń mężczyzny wyznaczyła subtelny szlak po jego kręgosłupie, zniżyła się tuż
przed pośladkami, by potem spocząć na swoim miejscu, trzymając go przy sobie.
–
Mocniej – jęknął przeciągle Kibum, uosobienie jednej wielkiej rozsypki, jego
umysł już dryfował, był na skraju. Minho w odpowiedzi wyszedł z niego, z całej
siły go przytrzymał i wszedł, szybko, mocno, gwałtownie, uderzając w prostatę,
a potem jeszcze raz i jeszcze, a za każdym razem Key krzyczał w niebogłosy,
zdzierając gardło do cna, stół był mokry od jego potu, ledwo się na nim
trzymał, nogi się pod nim uginały i gdyby nie władcza dłoń Choi, teraz na jego
plecach, pewnie zsunął by się na podłogę, zbyt osłabiony i roztrzęsiony.
Minho
sięgnął do jego penisa, z którego spływały soki, tak blisko, ale wciąż daleko,
złapał go w dłoń, przesuwając po nim mocno w rytm swoich ruchów. Sam już drżał,
nogi robiły się jednocześnie sztywne i giętkie jak galareta, serce biło wariackim tempem, oddech
grzązł w gardle, myśli wirowały, a oczy przesłaniała mgła nadchodzącego
spełnienia. Wszedł mocno ostatni raz, ostatni raz trafiając w prostatę, dłoń na
penisie zacisnęła się, a Kibum wygiął się, krzycząc, a wśród niesprecyzowanego
bełkotu wyraźnie brzmiało imię jego kochanka. Kochanka idealnego, gwałtownego,
namiętnego. Czuł jak teraz się w nim rozlewa, jak gryzie skórę jego pleców,
przesuwa dłońmi po bokach, a potem na
niego opada, zmęczony.
–
Kibum… – westchnął, jakby chciał coś
jeszcze powiedzieć, ale gardło odmówiło współpracy. Ostatkiem siły wysunął się
z jego odbytu, penis opadł z cichym plaskiem. Złapał go w pasie i obydwoje
opadli na podłogę, zbyt wyczerpani, by zawlec się w jakiekolwiek inne miejsce
niż zimna podłoga pod stołem. Leżeli koło siebie, a potem Kibum powoli,
niepewnie, ułożył głowę na spoconej piersi Minho, słyszał szybkie bicie jego
serca. A potem poczuł jego silną dłoń, jak przygarnia go jeszcze bliżej,
obejmuje, daje ułudę bezpieczeństwa.
***
Nowy
dzień przyniósł obrazek podobny do pewnego innego, gdy pewna postać śpi, a nad
nią z bronią pochyla się inna. Tym razem jednak było inaczej. Wiatr swobodnie ganiał po pomieszczeniu, a słońce
oświetlało dwa splecione nagie ciała. Leżały one na podłodze, wokół nich
skłębione ubrania, a oni rozczochrani, ciała ozdobione szramami i siniakami,
ale na ustach błąkały ledwo widoczne uśmiechy. Natomiast osoby, które razem z
nimi znajdowały się w pomieszczeniu były
całkowicie ubrane. Byli to dwaj mężczyźni. Niższy, chociaż starszy miał na
sobie biały podkoszulek, opinający jego umięśnione ramiona, oraz ciemne
spodnie. O dekolt bluzki zawieszone były czarne okulary, a stopy obute były w
ciężkie wojskowe trapery. Opierał się o stół, natomiast jego czoło, na które
spływały trójkolorowe włosy, było zmarszczone od intensywnego myślenia. Nie
obserwował nagiej dwójki, za to młodszego chłopaka, który trzymając kanister z
benzyną obchodził pokój. I on wyglądał na nieco zafrasowanego, a mimo to z
zaciętością polewał wszystko płynem. Jego rudy koczek podskakiwał przy każdym
kroku, natomiast miś koala na luźnym sweterku ciągle przyciągał wzrok swoją
irracjonalnością.
–
Hyung, nie baw się zapalniczką – upomniał go rudy szeptem, stawiając ostrożnie
kanister na podłodze. Całe pomieszczenie nasiąkło jego wonią i aż cud, że
śpiąca dwójka wciąż się nie ocknęła. – Chyba zaszaleli w nocy – mruknął
jeszcze, aż w końcu wziął ze stołu broń, konkretnie potężnego Colta Pythona i
stanął nad nimi. Za sobą czuł obecność mężczyzny, ale nie odwracał się już, za
to lufą uderzył w plecy Minho. Ten jak oparzony poskoczył, powodując, że głowa
Key z łoskotem opadła na drewno. W wyniku tego natychmiast się ocknął, a na
widok niespodziewanych gości otworzył szeroko oczy.
–
Jonghyun? – wymamrotał cicho, rozpaczliwie szukając wzrokiem broni, z którą się
tu pojawił. Tą jednak dostrzegł w drugim kącie pomieszczenia, obok opróżnionego
kanistra benzyny. Drugi dostrzegł obok nich, a kolejny, nieopróżniony stał na
stole. Dopiero teraz poczuł wszechobecny zapach paliwa. Jakim cudem nie poczuli
tego wcześniej, a na dodatek nie
zorientowali się, że intruzi wtargnęli im do pokoju?
– No
witaj, Bummie – odparł niższy, patrząc na niego z góry. – Zawsze wiedziałem, że
lubisz się buntować, ale coś takiego? No no… – zaśmiał się zimno, a potem
niespodziewanie szeroko uśmiechnął. – Ale trzeba ci przyznać, ci od Junsu to świetny wybór.
– Ty
coś o tym wiesz, nie? – zapytał gorzko Minho, zgaszonym wzrokiem spoglądając na
Taemina, który wciąż stał obok niego. Chociaż łatwo mógłby odebrać mu broń,
jakoś się do tego nie palił. W końcu to był Taemin. – Zawsze podejrzewałem, Minnie, że ten J., o
którym nie chciałeś mi powiedzieć, może należeć do jakiejś przeciwnej grupy.
– Cóż,
tak, hyung. Ale my, w przeciwieństwie do was, umiemy się ukrywać – stwierdził
Lee, i z ciężkim westchnięciem ukucnął, odkładając Colta na bok. – Nie chcę cię
zabijać, Minho – wymamrotał, a potem objął go, niepostrzeżenie wsuwając coś do
jego kieszeni i złożył na jego ustach lekki pocałunek. Nie miał on oznaczać nic
więcej niż przyjacielską sympatię. I, zdaje się, miał być swoistym pożegnaniem.
– Szef się dowiedział. Dlaczego nie byliście ostrożniejsi?
– Jak
to ostrożniejsi? O czym ty mówisz? O tej jednej nocy?
– Ty,
Choi. Nie udawaj, że to tylko jedna noc.
Może i nie pieprzyliście się na każdym kroku, ale i tak za wami na okrągło
łaziły wtyki. Ty, Kibum, też byłeś pilnowany.
Cała czwórka wydawała się być zrezygnowana, jakby
nawet tych, którzy mieli wykonać wyrok, bolało to, co się miało zaraz stać.
Mimo wszystko się lubili, nawet bardzo, chociaż wydawało się, że pomiędzy
płatnymi zabójcami nie może być czegoś takiego jak sympatia. Mogliby walczyć,
ale ani Minho nie chciał ranić Jonghyuna, skoro był ważny dla Key, jak i sam
Kibum nie miał zamiaru robić coś Taeminowi, bo takim wypadku najpewniej
stanąłby nie tylko przeciwko Minho, ale i również Jonghyunowi.
Kibum
po raz ostatni spojrzał na Minho, jednakże nie złapał jego wzroku, ponieważ
utkwiony on był w płomiennie rudym dzieciaku, który uśmiechał się promiennie.
Był zdziwiony, to wszystko szło jakimś dziwnym torem, a on nawet nie potrafił
się wykłócać, jakby już z chwilą pobudki był gotowy ponieść karę na chwilę
słabości. Chwilę boskiej słabości. Zawsze się buntował, walczył, nie
odpuszczał. Jego życiowym powołaniem było sprytne zabijanie ludzi, bycie
nieustępliwym w każdej sytuacji. A jednak teraz tak po prostu siedział nagi na
podłodze, bezradny i chyba… całkiem się już poddał.
– Nie
przedłużajmy tego – warknął, zaskakując
nawet Jonghyuna. – Nie lubię słabości. Zrób to i po krzyku.
Starszy Kim skinął głową, Taemin odsunął się od Minho,
ale zanim cokolwiek zrobili, młodszy rozejrzał się po pomieszczeniu, stukając
trampkiem o podłogę.
– Nie
wyszliście za wysoko – stwierdził, po czym spuścił wzrok, przygryzł wargę i
uniósł rękę. Za nim tą samą czynność powtórzył Jonghyun, w przeciwieństwie do
Taemina, celując w Kibuma. Za zadanie mieli wyeliminować tą dwójkę, nie jako
osoby z dwóch różnych grup, a właśnie jako ich współpracownicy. Jako
ostrzeżenie – ostateczne ostrzeżenie tej dwójki, ale też dla innych, którzy
mogliby wykazać się niesubordynacją.
Zupełnie jakby ci dwaj, którzy mieli wyeliminować niezdyscyplinowanych
zabójców, nie byli w sekretnym związku, za który również powinni wylądować w
piachu. Oni jednak przez te kilak lat opanowali umiejętność ukrywanie się do
perfekcji. Zawsze pilnowali, by nawet przez głupotę nie wpaść. To życie było męczące,
ale najważniejsze było, że nadal żyją i są szczęśliwi razem. – To pierwsze piętro – dodał jeszcze. Słowa
te przez chwile brzmiały w ciężkiej ciszy, a potem rozdarł je nowy dźwięk.
Dwa
następujące po sobie wystrzały.
***
Stali na chodniku, patrząc
na skąpany w płomieniach budynek. Ogień sięgał wysoko, swymi pomarańczowymi
językami dotykał samego dachu, za to drewniana, nietrwała konstrukcja powoli
się załamywała. Nie było mowy, by ktoś, kto znalazł się w miejscu, gdzie pożarł
wybuchł, mógł przeżyć.
–
Hyung? – Taemin spojrzał w bok, na spokojną twarz kochanka. Pewnie przeżywał we
wnętrzu, a może wcale nie…? Poznawał go przez cały czas, od momentu gdy po raz
pierwszy się spotkali. Przez przypadek polowali na jednego człowieka. Strzelili
do niego z dwóch miejsc, a potem zaczął się pościg. Taemin nie mógł pozostawić
świadka żywego, tak samo jak Jonghyun. Pech,
a może łut szczęścia sprawił, że w wyniku pościgu młodszy rozbił swoją małą
dziecinkę, najlepszy samochód jaki miał w życiu. Był na granicy śmierci, a tym,
który go uratował był właśnie zaciekły wróg. Później poszło gładko, jeśli można
to tak nazwać. Jonghyun był czuły, romantyczny, a w łóżku gorący. Kochał go.
Ale wciąż go poznawał, nie wiedział o nim tak wielu rzeczy.
–
Tak, kochanie?
–
Gdzie masz swoje auto? – zapytał, przekrzywiając głowę w bok, z psotnym
uśmiechem na ustach.
–
Dlaczego pytasz?
– No,
nie bardzo mam czym wrócić do domu. Nie przewidziałem, że mój samochód też
będzie ofiarą ich szybkiego nocnego numerka. Cholera, znowu go straciłem…
Lubiłem go, robiłem nim lepsze numery niż tamtym. Aish, głupi Minho.
Jonghyun zaśmiał się, złożył na wciąż uśmiechniętych
wargach czuły, ale szybki pocałunek, a potem złapał go za rękę.
–
Wiesz, Minnie, tak sobie myślę… Zawsze chciałem zobaczyć Londyn. Co ty na to?
Wesołe iskierki w czekoladowych oczach i mocne
uściśnięcie dłoni było wystarczającą odpowiedzią.
~*~*~
(nie mogę dojść do ładu z czcionką ><)
I
can’t ;; Bardzo się starłam, żeby to było dobre, ale wiem, że
nie
zrobiłam tego jak należy. Wybaczcie.
Liczę,
że jakoś to zrozumiecie.
(Poza
tym – 2min shipper, nie mogłam się powstrzymać XD)
W
każdym razie – to ostatnia część MinKey. Zakończenie jest jakie jest.
Nie
wiem jak go odczytacie, ale postarałam się to ułożyć tak, by los zarówno Key i
Minho, jak i Jonghyuna i Taemina był jasny.
Dziękuję
za dużą liczbę wyświetleń ostatnio, byliście nadzwyczaj aktywni ostatnio,
cieszy
mnie to bardzo.
Zapraszam
do dalszego czytania, a także komentowania.
Nie
obiecuję nic, nie wiem co i kiedy będzie następne.
W
każdym razie, ostatnio złapałam ochotę na My Hero, czego bardzo mi brakowało,
także… nie wiem >.<
(Chyba
się za bardzo rozpisałam x.x )
Do
następnego ♥
od samego początku sarkazm.. LOVE <3
OdpowiedzUsuńno i od samego początku zachłanny Kibum asbhnfwhwefy *^*
PODNIECAJĄCE KLĘCZENIE PRZED MINHO, KTÓRY MA W DŁONI BROŃ I PRZYKŁADA JĄ DO SKRONI, YAS!! /powinna być funkcja dubble capslock, bo nie można zrobić jeszcze większych liter >< yessu.../ TO ZASSANIE NA GRDYCE!! /w ogóle widzę to tak bardzo... oni to robią na kanapie obok mnie~/
Kibum, ty diable... jak możesz tak po prostu podać Minho tabletkę gwałtu?! Ale pewnie to specjalnie i zaraz będzie związany Choi w łóżku... YESSU, STAPH MÓJ MUSKU XDD
/taniec zwycięstwa/ MÓWIŁAM, ŻE BĘDZIE ŻABOL PRZYWIĄZANY DO ŁÓŻKA~!
Kibum nie potrafi go zabić~ /nuci/ OMO OMO :33333
Gołodupiec ze strzałami - Amor? Eros? PLIZ XDDD
" – MIAŁEŚ SIĘ ZAMKNĄĆ!
– No, ale czy ja coś mówię? – zdziwił się, unosząc wysoko brwi.
– Nie, ale czuję, że narzekasz w myślach." - LEJĘ XDDDDDDD Typowy Kibum <3
Te wystrzały... CZEMU MNIE TO U LICHA TAK KRĘCI?! ugh.. -.-
seks pod prysznicem~! *^* Minkey pod prysznicem.... WIDZĘ TO AŻ ZA DOBRZE! *O*
Minho chce się zmienić z brutalnego kochanka w delikatnego SPECJALNIE DLA KIBUMA! *O* /nie wiem czy to widzisz, ale... HELENA MAM ZAWAŁ!/
To mycie się nawzajem... FUKK, FUKK, FUKK >< NSJGWJEMWVHENWGEJEWJEWGBJWM *^*
A potem wszystko tak delikatnie, tak nie podobie do ich obojga... I jeszcze to rozmyślanie Minho, że mógłby kochać Key... Płaczę :') Oni obaj mogą zginąć, jeśli sami siebie nawazajem nie zabiją... jak to się źle skończy to uduszę~!
No i jeszcze... PRZYTULIŁ GO NA KONIEC TEJ SCENY! ANDBWJEMHWU *O*
i teraz spotkanie na ulicy... /TA KOSZULKA MNIE ROZWALIŁA XDD/ omo, omo~ ta rozmowa i jej zakończenie :333333333333 /tęczowa galaretka/
no i kolejna scena.. teraz 2min.. soł... Widzę tego Taemina, nadającego jak kataraynka tak bardzo XDD
UsuńCZEKOLADKI Z KAWĄ - i wszystko jasne XDD
Minho szukający kawy w zamrażalniku... PLIZ, ŻABO XDD I JESZCZE JEGO BOKSERKI XDDDDDDD YESUUU~! A Minho przy Taeminie to taka ciemajda XDD Z resztą, przy Kibumie też XD Jakim cudem jeszcze nikt go nie zabił to nie mam pojęcia XD
A relacja Minho x Taemin jest... specyficzna, ale ją lubię ^.^ bardzo ^.^
ooo~ Taemin i Minho razem na misji.. jak uroczo~ :3 /co z tego, że mają kogoś zabijać xD/
"– Bosko. Rozdzielamy się, czy idziemy razem?
– Chodźmy razem, jaką ci to różnicę robi?
– Żadnej, Minnie. Właściwie, to zawsze byłem ciekawy, jak wyglądasz w trakcie takiej zabawy. – Pochylił się nad nim i wyszeptał mu do ucha, trącając językiem płatek jego ucha. – Musisz być nieziemsko seksowny.
– Uważaj, żeby ci nie stanął – odszepnął, łapiąc go za krocze." - LOVE <333333 Uwielbiam takie dialogi :3 /tak, jestem dziwna i wiesz o tym, bardzo dobrze :')/
"Ciekawe, czy w łóżku też byliby tak zgodni…" - nie pogardziłabym jakąś sceną 2min smut... >< /jestem niedopieszczona chyba x.x
I teraz pościg *^* /wiem ile ci to zajęło i jak bardzo się nad tym męczyłaś.. tym bardziej kocham <3/ BOŻE ON JEST GENIALNY <33333333333
No i ten tekst "Chcę, żebyś mnie brał mocno i brutalnie. Teraz." - jaduwkewju *O*
Będzie ostro jak washabi z tabasco i chilli, tak czuję~
O M G! TEN KIBUM Z SESJI DLA NYLONA! *O* SŁODKI JEZU!
NA STOLE! FUKK, FUKK, FUKK!! /CZY TY ZAPISUJESZ TE WSZYSTKIE NASZE ROZMOWY, CZY MOŻE CZYTASZ JE W WOLNYM CZASIE?!/
.../loading/...
TWOJE PIERWSZE SAMODZIELNE SMUTY SĄ DLA MNIE! SHJSVEJYWE *O*
MINKEY W STARYM DOMU TO POPROSTU SREBRO, ZŁOTO, PLATYNA I DIAMENTY <33333 ANSHWVEYWGEVNEEWGY *O* I PO TAK BRUTALNEJ SCENIE +18 JEST CO? ZNOWU SIĘ PRZYTULAJĄ I ZASPIAJĄ RAZEM ASBNWHEWEWEK *O*
....dlaczego wiedziałam, że to akurat Taemin i Jong będą musieli ich zabić? i to właśnie Tae Minho, a Jong Kibuma? >< sherlock ze mnie, cholera ><
TO TAKIE KJUUUT~ /no wiem, że Taemin polewa ich benzyną/ ALE ONI TAM RAZEM POD TYM STOŁEM ŚPIĄ *O* I W OGÓLE TAK ASBVWGWWBJDW CUKROWO <33333
HA! TE STRZAŁY NIE BYŁY WYCELOWANE W KEY I MINA~! :3 pewnie po prostu przeleciały im nad ramionami :3
NO I UCIEKLI SAMOCHODEM TAEMINA BY BYC RAZEM OENHJEUEN *^*
JESTEM W NIEBIE!!!
ZNACZY...
W PIEKLE CHYBA, ALE TO JEST CUDOWNE!!!!!! <333333333333 NSWJWKCDJEHWE
/bełkot/
/ślinotok/
/turla się po podłodze/
CHCĘ WIĘCEJ!! /przeczytam to pewnie pierdyliard razy :'3/
Zostałam zabita, zdłamszona, wykastrowali mi mózg i teraz nie ma mi nawet co stanąć. :')
A teraz... idę spokojnie zdechnąć z zachwytu :')
Kocham,
Dara <33333
P.S. Bądź pewna, że mój mały rewanżyk też wyciśnie z ciebie taki ogrom feelsów :3
Usuń/Dara kocha <3/
Aisshh, ale feelsy *0*
OdpowiedzUsuńUmieram mocno, po tym, co przeczytałam ;;;
Dobrze to zakończyłaś, chyba bym nie przeżyła, jakby któreś z nich musiało zabić tego drugiego, serce byłoby w kawałkach.
A tak to, romantico kuźwa, zginęli oboje XD
Jeżu, ale feelsuję XD
Co do postaci... Key mnie trochę wkurzał XD Za to Taemin, ta relacja jego z Minho, całe jego zachowanie:
– Kim jesteś, chłopcze? – zapytał ktoś.
– Jestem Minnie – wyjąkał. – Ten pan mnie tu przyprowadził, mówił, że będziemy się fajnie bawić. Lubię się bawić. Ale on mnie dotykał w złych miejscach i ja się bałem.
Płaczę XDDD
Dobra, koniec, bo nie umiem pisać komentarzyXD
Popłakałam się, idę feelsować gdzie indziej :'')
*dopisuje kolejną osobę do listy* Widzisz, moja droga, to był mały, maluteńki trolling XD Gdybyś jeszcze raz przeanalizowała koniec, zauważyłabyś, że nikt nie ucierpiał, poza samochodem Taemina, który "zaginął w tajemniczych okolicznościach". Taak.
UsuńW każdym razie cieszę się, że ci się podobało... pomimo wkurzającego Key x.x Trochę szkoda, że ci nie podszedł taki, ale każdy ma swoje gusta :3
Natomiast relacja 2mina - jak ich tak uwielbiam, zwłaszcza, gdy Taemin jest taki trochę suczy, a trochę słodki XD
Dziękuję za komentarz, poooozdrawiam <3