poniedziałek, 2 marca 2015

My Hero 2/3






Tytuł: My Hero 2/3
Pairing: JongKey
Gatunek: Angst
Ostrzeżenia:  (Zrobiło się dziwnie dramatycznie). Lekka przemoc


2/3


– Idziemy na lody?
Kibum tylko drgnął, gdy usłyszał to pytanie, zadane znanym sobie głosem. Gdy uniósł wzrok, rzeczywiście ujrzał nad sobą uśmiechniętego Jonghyuna. Stał odwrócony plecami do słońca, które teraz na kształt aureoli rozpraszało swój blask, błądzący po włosach i ciele chłopaka. Był trochę jak bóg, trochę jak anioł, ale nadal był Jonghyunem – odrobinę przyjacielem, i odrobinę bohaterem.
– Co ty tutaj znowu robisz?
– Przyszedłem po ciebie. Wydawało mi się, że już się do tego przyzwyczaiłeś.
Po twarzy młodszego przebiegł nieprzyjemny grymas, raczej odmawiający przyznaniu racji chłopakowi, niż godzący. Poruszył się na swoim miejscu, niezbyt przyjaznym do pogawędek. W pełnym słońcu, nieprzyjemnie parne, na brudnym chodniku koło szkoły. Zdumiony Jonghyun przyklęknął obok gimnazjalisty i  łapiąc za drżący podbródek, spojrzał prosto w oczy, teraz mocno zaczerwienione. Zobaczył tam więcej strachu i obaw, niż sam poczuł przez całe życie. Kibum dorastał, ale to nie oznaczało, że powinno przybywać mu trosk, to nie był odpowiedni czas. Nigdy nie będzie odpowiedni czas.
                – Płakałeś?
                – No co ty, wydaje ci się – parsknął nieszczerym śmiechem, tak bardzo wypełnionym fałszem, że to było niemożliwe, by tego nie poczuć, i spróbował podnieść na nogi, jednak te, zbyt osłabione, nie utrzymały ciężaru. Upadłby, gdyby Kim nie złapał go w porę, oplatając ramionami w pasie. Bohater, zawsze na czas, zawsze w odpowiednim miejscu.
 Kibum wydawał mu się zadziwiająco lekki jak na szesnastolatka. To nie było ani bezpieczne, ani odpowiednie.
                – Bummie, co się dzieje?
                – Nic, przecież. To od gorąca, zakręciło mi się w głowie.
Jonghyun wiedział, że jemu jest tu źle, przecież głupi nie był. Dostrzegał strach w jasno brązowych  oczach. Miał tylko nadzieję, że to nie zaszło za daleko, że jeszcze jest co ratować w poranionej duszy niewinnego chłopca. Czuł  jak delikatne ramionka kurczowo zaciskają się na jego koszuli, w próbie złapania chociaż odrobiny bezpieczeństwa, odgonienia dręczących koszmarów.
                – Ty, Kim, teraz bawisz się w dziwkę?! A jak chciałem żebyś mi obciągnął, to się opierałeś!
Spojrzeli w bok, na nastolatka, który stojąc na czele dość dużej grupki, krzyczał te wstrętne słowa. Nie było wątpliwości, że skierowane były w stronę Kibuma, który w tym momencie próbował wyrwać się z uścisku znajomego. Twarz mu płonęła i już na pewno nie wmówiłby Jonghyunowi, że chodzi tu o zmęczenie gorącem. Tak się teraz bawiły dzieciaki w szkołach?          
                – Cii, Bummie, spokojnie. Nic się nie dzieje.
                – Masz rację, chodźmy stąd – wyszeptał łamiącym głosem. Chował twarz w czarnych włosach, ale Jonghyun wiedział, że po jego policzkach toczą się teraz gorzkie łzy. Skapywały mu na białą koszulę, zostawiając szare ślady żałości i zwątpienia.  – Proszę, hyung…
                –Zaraz pójdziemy, tylko pogadam sobie z tym dzieciakiem.
                – Ale ich jest więcej… – jęknął.
                – Przecież nie będę się z nim bić – odparł lekko, a potem usadził zmęczonego chłopaka na ławce. Ten obserwował jak zbliża się do grupki gimnazjalistów, jak wyjątkowo silnie teraz wygląda. Na twarzy miał wypisaną pewność siebie, wyćwiczona sylwetka odstraszała. To nieważne, że był tylko jednym z wielu, że wcale nie był jakąś niesamowicie znaną personą. Kibumowi wydawał się być teraz naprawdę ważną osobą, może nawet taką, która przemieni jego życie na lepsze. Widział w jego postawie swojego super bohatera, idealnego, takiego, który potrafił wszystko.
Rozmowa nie była długa, ale tak bardzo przyciszona, że Kibum nie usłyszał ani słowa, dostrzegł jednak jak pięści Jonghyuna zacisnęły się na nienagannie wyprasowanej koszuli chłopaka, jak nim potrząsał z groźną miną.
                Czuł w sobie wdzięczność, bo oto miał przed sobą jedyną osobę, która tak bardzo się o niego troszczyła, która nie pozwoliłaby, żeby stała mu się krzywda. Bronił go tak, jakby to chodziło o jego własne życie, a nie o kogoś, kogo spotkał w pewne deszczowe popołudnie, skulonego na przedszkolnej ławce, samotnego, ale grającego odpychającego buntownika. Taki wtedy był, taki był i teraz, nic się nie zmieniło, oprócz jego spojrzenia. Już nie było pogardy, i chociaż nadal był strach, wiedział, że jest ktoś, kto zawsze znajdzie się tam,  gdzie powinien, żeby mu pomóc.
                – No to co, Bummie, lody? – zapytał ponownie, jakby przed chwilą nic konkretnego się nie stało, jakby właśnie czasoprzestrzeń nie została zagięta, jakby właśnie, dotąd puste serduszko Kibuma nie ruszyło ze zdwojoną prędkością.
Nie czekał na odpowiedź, a złapał go po prostu pod ramię i, odprowadzany wzrokiem uczniów na dziedzińcu, wyprowadził poza tamto okrutne miejsce. Podtrzymywał go, jakby wiedząc, że pod białą koszulą znajdują się powoli siniejące ślady, że kolano ma rozbite. Nie pytał o nic, a jedynie postawił przed nim pucharek ze słuszną porcją lodów.
                – Hyung?
                –Tak, Bummie?
                – Dlaczego to robisz?
                – Co takiego? – Uważne spojrzenie posłane znad naczynia.
                – No to. Dlaczego… mnie bronisz?
Jonghyun szeroko się uśmiechnął, a potem powoli wyciągnął w stronę Kibuma dłoń. Opuszki starły z warg resztki deseru, a potem chłopak bez wahania zlizał to językiem ze swoich palców. Długo nie odpowiadał, ale kiedy już to zrobił, jednocześnie jego ręka znalazła się w gęstej czuprynie, czochrając ją w czułym geście. Jak zawsze. Przyjemna rutyna, przyjemna pewność.
                – Przecież jesteś moim przyjacielem, Bummie.
                – Ale ja…
                – To nic. Możesz mnie nazywać jak tylko chcesz. Dla mnie już na zawsze pozostaniesz przyjacielem. Już się ode mnie nie uwolnisz.
Brzmiało to tak bardzo szczerze, że szesnastoletni Kibum uwierzył mu bez chwili wahania.

*

                Siedemnastoletni Kibum już wiedział, że największym błędem gimnazjalisty Bumma było uwierzenie w słowa przyjaciela. Dał się nabrać, a nawet omamić  pięknym gadkom o niesamowitych wartościach, o nadzwyczajności przyjaźni, ale tak naprawdę to nigdy nie miało być prawdą. Jonghyun był tchórzem? Tak sądzę. Gdyby nie był, nie odwróciłby wzroku, prawda? Odezwałby się chociaż raz, może tylko po to, by zakończyć znajomość, ale odezwałby się. Spojrzał. Wydawało mi się, że znałem go dobrze, chociaż nie tak długo. Czy to nie wystarczało, by poznać wszystkie jego cechy, wszystkie jego wady, zalety,  a potem połączyć je w spójną całość? Chyba nie. Może człowieka rzeczywiście poznaje się przez całe życie, ale ja nie miałem tyle czasu. Czasu nigdy nie starczało, czas zawsze umykał niczym piasek przez place.
                Tamtego dnia Jonghyun miał okazję się dowiedzieć, że świat, w którego dobroć obydwoje naiwnie wierzyliśmy, tak naprawdę jest jedną wielką dziurą, zapełnioną obrzydliwym szlamem. Zapewne nie było dla niego najłatwiejsze pogodzić się z faktem, że moje życie jest tak bardzo nieidealne. To był pierwszy raz, gdy zdecydował się na jakikolwiek krok, który pomógłby mi w innym stopniu niż zwykłe odprowadzanie do domu, czy nawet samo pojawianie się pod szkołą, by zabłysnąć bohaterstwem. Spotkał mnie jeszcze tylko jeden raz, gdy z krwawiącym nosem spojrzałem na jego rozświetlone słońce włosy, oraz wyjątkowo pochmurne oblicze.  Nigdy go nie zapytałem, co właściwie zrobił, co takiego powiedział, jak daleko posunął się w swoich nieodpowiednich wyobrażeniach, że potem tak wiele się zmieniło.  Ad tego czasu już nigdy nie ujrzał mnie pobitego i chociaż moja psychika codziennie powoli umierała, ciało pozostało nienaruszone.
                Gdy pierwszy raz miałem okazję spojrzeć w jego oczy po tym dziwnym powrocie, nie dostrzegłem tam niczego. Szukałem w brązowych tęczówkach odpowiedzi na wiele pytań, jakie chciałem mu zadać, ale nie były w stanie przejść mi przez gardło. Tym razem to ja tchórzyłem, bo nie potrafiłem powiedzieć mu tego wszystkiego, co układałem sobie w głowie pod osłoną nocy. Nadal marzyłem o jego ciele, chciałem żeby mnie dotykał w najbardziej odważny sposób jaki w moim tęskniącym umyśle zdołał się wykluć. Każda moja fantazja okazywała się być mniej niewinna od poprzedniej, a gdy chowałem się pod prysznicem, czułem palące poczucie wstydu. Dlaczego osiągałem spełnienie myśląc o  osobie, która nawet na mnie nie spoglądała? Byłem aż takim desperatem, by onanizować się do wspomnień, a nawet do widoku jego obojętnej miny? Tego chciałem? Nie, nie tego, chciałem jego dłoni, tak cudownie silnych, potrafiących przemienić mocny chwyt w czułe dotknięcie; jego ust, pieszczących moje własne w muśnięciu lekkim jak ptasie piórka, jego dotyku, czasem niewinnego, a czasem zbyt pożądliwego, by uznać go za poprawny.
Ale przed tym pragnąłem go uderzyć, żeby poczuł ból jaki mi sprawił. Obiecał mi, że nigdy mnie  nie zostawi. Miał być przy mnie już do końca, kiedykolwiek miałby się wydarzyć. I co, czym był dla niego ten koniec? Koniec wakacji, koniec niewinności, koniec czego? Dlaczego koniec następuje prędzej niż byśmy chcieli, dlaczego zawsze uparcie goni początek, jakby był z nim nierozwiązalnie połączony długim sznurem nienawiści? Czy to zasada, czy to przeznaczenie, czy po prostu taki zły stan, który nie pozwala żyć, bo zacieśnia swą żelazną pętlę?
                Mijał mnie na szkolnym korytarz, a ja, w przypływie dziwnego heroizmu, złapałem za jego silną dłoń. Była zimna, zupełnie inna od tej, którą uwielbiałem splatać ze swoją nieco mniejszą. Była jakimś obcym, zupełnie nieznanym mi elementem Jonghyuna, zdawało się, że krzyczała, że ten Jonghyun, to nie ten sam Jjongie, co kiedyś. Że ten człowiek którego znałem, a może nawet ten sam, w którym się zakochałem zniknął, a zamiast tego moje załzawione oczy dostrzegały jakiś marny duplikat, zakryty zimną maską bez uczuć, okryty tym samym, ale jakby obcym ciałem; wypełniony pustką i parzący lodem.
Przystanął tylko na chwilę, spojrzał na mnie, ale wyglądał, jakby nie poznał kogoś, z kim spędzał tyle czasu. A potem po prostu wyrwał dłoń z mojego uścisku, a mi pozostało patrzeć w ślad za kimś, kto był dla mnie zbyt ważny, bym potrafił spuścić wzrok i podążyć we własnym kierunku, gdzieś w nicość, po udrękę.
                Chociaż nigdy nie nazwałem go przyjacielem, nie wierząc w istnienie czegoś takiego jak przyjaźń, poczułem jakby właśnie to zdradził.  Wszystkie wartości jakie za sobą niosła, każdą niemą obietnicę, każde spojrzenie, delikatny dotyk, zbyt niewinny, by nazwać go czymś więcej niż przyjacielskim przytuleniem. Tylko to, tylko tyle. A może aż tyle? Nie oczekiwałem za dużo, po prostu liczyłem na to, że spełni swoje obietnice, te, które tak często mi składał. Nie powinien tego mówić, skoro w jego słowach był fałsz, czy to było tak dużo? Czy żądałem niemożliwego?
Gdyby wtedy nie odłożył swojego parasola, gdyby nie przeszedł przez deszcz, by usiąść obok mnie, poradziłbym sobie. Może inaczej, może po drodze bym umarł, ale tylko tam w środku, w duszy – wydaje mi się, że łatwiej byłoby każdego dnia umierać patrząc w niebo, pod plecami czując ziemię, być połączeniem świata, niż patrzeć w te oczy, będące odbiciem zimy, która zbiera bolesne żniwo.  Oczy wypełnione obojętnością, uczuciem okrutniejszym niż nienawiść, bo oznaczającym, że nie jesteś na tyle ważny, by darzyć cię jakimkolwiek uczuciem, tylko marnym pyłem zagubionym gdzieś w przestworzach. Podobno najpiękniejsza śmierć to ta, zadana przez ukochana osobę, ponieważ wtedy wiesz, że miałeś choć odrobinę wartości, by zabić cię osobiście, a potem słuchać jak serce zwalnia swój bieg, a w oczach nie ma już niczego, oprócz odbicia  nieba.
W chwili, gdy byłem gotów nazwać go przyjacielem, on po prostu zniknął, pozostawiając mnie z problemami, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić samotnie. Kiedyś nie były tak obezwładniające, kiedyś tylko bardzo bolały. Ale pojawił się ktoś, kto wziął ich połowę, umniejszając całe trudne cierpienie. Mówią, że lepiej cierpieć z kimś, bo on zawsze ci pomoże, ale chyba nigdy nie czuli czym jest wyciagnięcie z samotności, obietnica pomocy, ale zakończona porzuceniem. Zbyt bezwartościowy, by zwrócono na niego chociaż odrobinę uwagi. Bez jakiegokolwiek znaczenia, by ofiarować mu swój pędzący jak oszalały czas.
Byłem zbyt naiwny, zbyt ufny, zbyt miły, i nadal pozostaję zbyt wrażliwy.

*

                Pierwszy raz ktoś mnie zaatakował, gdy wracałem samotnie do domu po fałszywej randce z Miku. Znaczy – fałszywej dla mnie. Ściskanie jej dłoni w chłodne popołudnie nie było moim marzeniem, ani też pomysłem. Czasami, co prawda, dla podtrzymania pozorów to ja inicjowałem jakieś wyjście, ponieważ wiedziałem, że ona tego ode mnie oczekuje. Właściwie, to całkiem ją lubiłem. Była zabawna, urocza i chyba zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę wcale jej nie kocham. Nie rozumiałem, dlaczego jeszcze nie zakończyła tej maskarady, skoro nawet nie byłem w stanie jej pocałować. Wystarczyło jej buzi w policzek, przytulenie, słodki uśmiech, czy w ogóle jej na tym nie zależało? Im dłużej ją znałem, tym bardziej się zastanawiałem, czy ona nie wie, że jestem gejem. Wcale bym się nie zdziwił, nie po tym, jak z wielkim entuzjazmem przefarbowała się na jasny blond, zgodnie z moimi wskazówkami.  Kiedyś musiała się zorientować, to przecież nie było nic, co tak po prostu można przeoczyć, od czego można odwrócić wzrok i udawać, że się nie widziało.
                Wracałem przez park, ten sam, w którym tak chętnie przesiadywałem z Jonghyunem. Nadal była jesień, liście powoli opadały na brukowane alejki, a ja humor miałem taki sam jak niebo nade mną. Było zimno, padało, a ja znowu zapomniałem parasolki. Właściwie to kochałem deszcz, bo był częścią tej przyrody, która była mi tak bliska. Zazwyczaj wolałem moknąć,  niż zasłaniać się impregnowanym kawałkiem nijakiego materiału, po którym krople spływały z zawrotną prędkością. W ten dzień jednak wiele bym oddał za owy wyszydzany przeze mnie przedmiot, bo ta ulewa nie miała w sobie ani grama przyjemności. Była po prostu zimnym, nieprzyjemnym oraz dotkliwie raniącym dodatkiem do listopadowych popołudni, wyznacznikiem bólu płynącego przez cmentarne aleje.
                Ich było czterech, a przynajmniej tak mi się wydaje, a twarze zasłaniały im kaptury. Nie wdawali się w jakieś zbędne rozmowy, po prostu zostałem powalony na chodnik i skopany. Gdy plułem krwią, przypominałem sobie te chwile  gimnazjum, gdy robiłem to samo. Tamtych zawsze było więcej niż czterech, chociaż chyba nikt nie miał wątpliwości, że nie poradziłbym sobie nawet z jednym. To przykre, ale zawsze byłem słaby. Nie potrafiłem się obronić, gdy bili mnie trzynasto, czternasto czy piętnastoletni chłopcy, i nie potrafiłem sobie poradzić, gdy przytomności pozbawiali mnie osiemnastoletni, albo młodsi, to nieważne, prawie mężczyźni. Nie byłem w stanie im się postawić, sam chyba nawet nie wiedziałem jak to zrobić. Jak umknąć przed ciężkimi butami, silnymi dłońmi zwiniętymi w pięści? Jak uciec, gdy ciało stapia się z błotem, jak uciec, gdy spojrzenie zanika, jak uciec, gdy ginie nadzieja?
                Gdy mdlałem, niebo nadal  było szare. Humor miałem taki sam jak niebo nade mną. Czułem w sobie szarość, czy to normalne? Nie było jasności, nie było mroku, było to coś, co sprawiało, że łzy mieszały się z deszczem, deszcz mieszał się  z krwią. To nie niebo płakało, to ja to robiłem, bo byłem zbyt słaby by inaczej wyrazić swój sprzeciw.
Głupi do końca.

*

                – Cześć.
Spojrzał w bok, ukazując twarz skąpaną w deszczu i w końcu go zobaczył z bliska. Chłopak, którego widział, siedząc skulony w swoim własnym świecie,  podszedł do niego i bez żadnego wahania usiadł na jego ławce. Szczerzył się jak głupi, zupełnie bez sensu. Nie rozumiał jego wesołości. Pogoda też była beznadziejna, bo chociaż Kibum  uwielbiał deszcz, to ten tego dnia jakoś niespecjalnie go do siebie przekonywał. Krople wody zawsze dla niego oznaczały nowe życie, teraz jednak przypominały łzy matki, która nigdy nie radziła sobie z życiem, która dawno zagubiła się w swoim świecie. Czasami patrzyła, jak jej syna dorasta, właściwie to była całkiem zdrowa, widziała wszystko, wiedziała tyle samo, ale jej cichnące kroki za każdym razem oznaczały, że ta wiedza jej umyka.
                –Jestem Kim Jonghyun. Przyszedłem po siostrzenicę.
                – I co z tego? – zapytał, nawet na niego nie spoglądając. Niecierpliwie wyczekiwał młodszej siostrzyczki. Zawsze go zastanawiało, dlaczego rodzice bez żadnego sprzeciwu wysłali ją do publicznego przedszkola, podczas gdy on najpierw miał nauczanie indywidualne, a teraz chodził do prywatnego gimnazjum. To nie było do końca sprawiedliwe, czyż nie? Czy to było przebudzenie, czy kolejny ciężki sen jego matki?
                – A ty jak się nazywasz?
                – To nie ma znaczenia.
                – Dlaczego? Chcę cię poznać.
Wzruszył ramionami na takie wyznanie. I co go to obchodziło? On sam jakoś nie miał ochoty poznawać innych ludzi, więc ci chociaż mogliby uszanować jego samotność. Wielbił ją, ponieważ tylko wtedy mógł usłyszeć jak  głośno gra cisza.
                – No, ej! Odezwij się do mnie. – Kibum próbował ukazać swoje niezainteresowane konwersacją, więc odwrócił głowę w innym kierunku, ale już po chwili przed nim pojawiła się ta  należąca do chłopaka. Czarne włosy oblepiały mu twarz, a mimo to na jego twarzy ujrzał niesamowicie szeroki uśmiech.
                – Wyglądasz jak zmoknięty dinozaur – wyjawił mu bez emocji. Jonghyun wyglądał na zaskoczonego, ale mimo to roześmiał się radośnie. Kibum musiał powstrzymywać zazdrosne spojrzenie, więc utkwił wzrok w kolanach. On też potrafił kiedyś śmiać się bez skrępowania, bez uczucia żalu i smutku. Był optymistą. Tyle, że to już się zmieniło, świat przestał być kolorowy, chociaż nadal pokazywał swoje piękno w każdym dniu. Może takie myślenie nie przystawało pesymiście, ale nadal  nie potrafił odmówić kwiatom, drzewom czy słońcu uroku. Czy tak to wszystko powinno wyglądać, czy nawet ideologię źle wyznawał?
                – A ty jak zagubiony kociak. No to jak, powiesz mi jak się nazywasz?
                – Kibum.
                – A nazwisko?
                – Kim Kibum.
                – Witaj więc, Kim Kibumie. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
                – Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń – oznajmił twardo, a jednak bezbarwnie, a Jonghyun  po raz kolejny wyglądał na zdumionego, ale dzielnie to przełknął. Nowy znajomy okazał się być trudnym człowiekiem, ale w naturze Kima nie leżało poddawanie się.
                – Więc ja ci pokaże, że jest. Obiecuję.
                – Nigdy nic nie obiecuj.
                –  A jednak obiecuję. Kiedyś będziemy przyjaciółmi.

*

                – Jesteś dziwnie milczący, Kibum – zauważył Minho. Tym razem siedzieliśmy w dwójkę, bo Dongwoon uraczył obecnością swoją przeuroczą dziewczynę, za to Woohyun... Trudno stwierdzić, gdzie właściwie podział się Woohyun, ale to był taki typ człowieka, który nie potrafił usiedzieć w miejscu. Jak Jonghyun. Właściwie jednak, to wydawało mi się, że uciekł przed moim morderczym spojrzeniem.
                – A ty dziwnie wkurwiający – odgryzłem się ponuro. Tylko Minho widocznie był na tyle zdesperowany, żeby siedzieć przy mnie, podczas gdy spojrzenie miałem godne bazyliszka. A przynajmniej tak sądziłem, zwłaszcza, że Miku, człowiek o iście anielskiej cierpliwości, też najzwyczajniej w świecie zwiała. Może to nie wypadało jej, jako mojej „dziewczynie”, ale kto by się nad tym rozdrabniał?
                – Uroczy jak zawsze – skomentował, znów mierząc mnie tym swoim uważnym spojrzeniem wielkich, wyłupiastych oczu. – Co się dzieje?
                – A co by się miało dziać? Wszystko jest w jak najlepszym w porządku. – Posłałem mu obrzydliwe słodki, do bólu nieszczery uśmiech.
                – Yhym. –  Minho był dziś naprawdę wkurzający.
                – Czego ty ode mnie chcesz, co?!
                – Przecież możesz powiedzieć swojemu przyjacielowi o co chodzi, prawda?
Musiałem wziąć głęboki oddech, gdy zrozumiałem co powiedział. Znowu to wkurwiające, tak  bardzo nieszczere, obrzydliwe słowo na „p”.
                – Masz rację, Minho –  przyznałem powoli, patrząc mu prosto w oczy. Zauważyłem, że uśmiechnął się z właściwą dla siebie charyzmą. Widocznie musiał być bardzo pewny, że jest dla mnie przyjacielem. – Pójdę go poszukać, a potem opowiem ci o wrażeniach.
 Wstałem, ale zatrzymała mnie jego dłoń na moim  ramieniu. Miał silny uścisk. Jak Jonghyun.
                – Co ty odpierdalasz, Kibum? Przecież ja jestem twoim przyjacielem.
                – Mylisz się –  poinformowałem go uprzejmie. – Jest tylko jedna osoba, która obiecała mi być moim przyjacielem na zawsze, a ja postanowiłem jej uwierzyć. I wiesz co? Naprawdę to zrobiłem i chciałem nazwać go przyjacielem. I co się okazało? Że on ma mnie, cholera jasna, w dupie! Więc nie pieprz mi, że jesteś moim przyjacielem, bo coś takiego, do kurwy nędzy, nie istnieje!
                Patrzył na mnie z irytującą powagą. Myślałem, miałem nadzieję, że da mi spokój i pozwoli mi w samotności lizać rany, i dosłownie, i w przenośni, ale zamiast tego pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do budynku. Widziałem ciekawskie spojrzenie kierowane w naszą stronę, chyba mój wybuch nie pozostał niezauważony. Mogłem nie krzyczeć, przecież wiem. Mogłem też nie informować go o tym, co sądzę o więziach społecznych.
                Znaleźliśmy się w łazience.
                – Wiesz, też miałem jednego przyjaciela. Miał na imię Taemin. – Przypomniałem sobie to imię, które padło podczas pierwszej rozmowy Minho z Miku, której byłem świadkiem. – Lee Taemin. Był słodki, uroczy, nieco dziecinny, kochał zabawki i chociaż był ode mnie młodszy o dwa lata, naprawdę go lubiłem. Wyjechał zanim zaczęliśmy liceum. Bez pożegnania, bez chociażby jednego telefonu. Myślałem, że o mnie zapomniał. Ja nie zapomniałem.
                – No i po cholerę mi to opowiadasz, co? – zapytałem, zły, że nie pozwolił mi użalać się nad sobą w spokoju.
                – Znałem go od dziecka. Razem się wychowaliśmy, bo nasze matki się lubiły. Byliśmy zupełnie różni, a jednak się zaprzyjaźniliśmy.  Jako dzieciaki obiecaliśmy sobie, że będziemy przyjaciółmi na zawsze. Że będziemy swoimi jedynymi przyjaciółmi.
                – A potem Taemin zwiał.  – Nie mogłem nie powiedzieć tego bez jadu, bo przecież tylko na to, takie zachowanie zasługiwało.
                – Racja. Mieliśmy się nigdy nie rozstawać. – Nigdy nie widziałem Minho w takim dziwnym, melancholijnym nastroju.  – Obiecał mi to.
                – Nie warto składać obietnic.
                – Nie winiłem go o to, że jej nie dotrzymał, za to złożyłem sobie swoją własną.
                – Jaką?
                – Że nigdy nie zapomnę o Lee Taeminie, najsłodszym dzieciaku jakiego znałem, ale też nie będę się zamykał na nowe znajomości. Obiecałem sobie, że znajdę przyjaciela równie dobrego co on.
                – I co?
                – Myślałem, że mi się udało, ale okazało się, że ta osoba nie wierzy w przyjaźń.
Minho był drugą osobą w moim prawie siedemnastoletnim życiu, która nazwała mnie swoim przyjacielem. Doceniałem to, naprawdę, ale nie zamierzałem nic robić z jego bezsensownymi wyznaniami.
                – Przykro mi, Minho, że ta osoba nie umie zastąpić ci Taemina.
                – A mnie jest przykro, że ta osoba nie potrafi zrozumieć, że obietnica pozostaje obietnicą na zawsze, zwłaszcza złożona przez przyjaciela.
                Zdumiony spojrzałem prosto w niemal czarne oczy.
                – Taemin przyjechał tydzień temu. Nie kazałem mu się tłumaczyć, bo nieważne, że mnie zostawił, skoro nie zapomniał i wrócił, prawda?
Nie potrafiłem powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na moich wargach. Nie wiem dlaczego, ale mimo wszystko polubiłem tego tajemniczego Taemina. Chociaż wyglądało na to, że zranił Minho, to ten nadal go kochał, jako przyjaciela.
                – Myślę, że już na zawsze pozostanie wiecznym dzieciakiem, ale ma w sobie dużo dojrzałości. Jest młodszy o dwa lata, ale nie wyobrażam sobie, że miałoby go nie być w moim  życiu.
                Jesteś szczęściarzem, chciałem mu powiedzieć, szczęściarzem, że miałeś kogoś, kto przez całe życie był twoim przyjacielem.
                – Wydaje mi się, że powinieneś otworzyć się na nowych ludzi, zaakceptować to, że możesz by ważny dla kogoś więcej niż tamta osoba.
               
Nienawidziłem tchórzostwa, ale coraz częściej okazywało się, że to moja własna cecha. Właściwe, to zawsze  byłem tchórzem i dobrze o tym wiedziałem, ale nie przyznawałem tego otwarcie.
W tamtym momencie również to zrobiłem. Odwróciłem się bez słowa i wyszedłem, a Minho mnie nie gonił. Nie powinien się przejmować kimś takim jak ja, kiedy miał swojego Taemina. Niech razem będą szczęśliwi, bo wydaje mi się, że naprawdę na to zasługują.
Sądzę, że odrzuciłem przyjaźń, którą zaoferował mi chłopak, bo wiedziałem, że nie byłbym dobrym przyjacielem. Bo gdybym nim był, Jonghyun by mnie nie zostawił, prawda? Prawda.

*

Po raz drugi również zaatakowany  zostałem w parkowej alejce, gdy próbowałem zapomnieć, że wszędzie jest mrok, że nigdzie nie widzę chociażby promyka jakiegokolwiek światła, a mojego słońca ze mną nie było. Parłem przed siebie, myśląc tylko o ukochanej, bezpiecznej przystani, wyobrażałem sobie, jak pewna dłoń przekazuje mi swoje ciepło, że czyjeś oczy patrzą czule w moje, a ramiona więżą mnie w najpiękniejszym więzieniu na świecie.
Rzeczywistość nie była tak wspaniała, rzeczywistość znów płakała. Zbliżała się zima, drzewa pokryte były szronem i chociaż wszędzie było pięknie, moje serce już było skute grubym, grudniowym lodem. Lód był niczym lustro, dostrzegałem w nim własne słabości, które nie pozwoliły mi na jakąkolwiek walkę. Czułem się jak marionetka, której zabrakło sznurków, porzucona na środku sceny bez swojego lalkarza. Bez możliwości chociażby jednego drgnięcia, bezwolna, spoglądająca na świat jako uwięziona istota, traktowana jedynie jak świetna zabawka. Pusta w środku, bez serca, duszy i umysłu. Lalka.
Tym razem nie padał ani deszcz, ani śnieg, niebo było po prostu czarne, tak jak moje myśli. Było ciężko, bo przecież się poddałem, poddałem się na samym początku, zanim jeszcze wymagano ode mnie jakiejkolwiek decyzji.  Pozostało mi tylko leżeć i czekać, aż to wszystko się skończy. Patrzyłem im w twarze, ale dostrzegałem jedynie jakieś rozmazane linie, jakby ich nie mieli, a bezkształtne maski, oblepiające prawdziwe oblicza jak lepka maź. Nigdy nie dowiedziałem się, kto był narzędziem i chociaż znałem lalkarza, tamci pozostali tylko bezbarwnymi laleczkami. Wszystko było beznadziejne.
Zdaje się, że krzyczałem, ale potem ktoś przyłożył mi w twarz, skutecznie uciszając. To nie było potrzebne, bo w końcu przestałem mieć siłę, by nawet cicho jęczeć, gdy czyjaś silna dłoń miażdżyła mi żebra. To nie było potrzebne, bo w końcu przestałem cokolwiek czuć.
Pamiętam, że obiecywałem komuś, że się nie poddam. Wydaje mi się, że znałem dźwięk tego głosu, kojarzyłem barwę tych oczu, a nawet pamiętałem uścisk tej dłoni. Na darmo jednak próbowałem przypomnieć sobie do kogo to wszystko należało. Zbyt szybko mrok wymieszał się z jasnością, zbyt  szybko umknąłem myślami w nieprzebyte ścieżki, bo okazało się, że bycie zbyt blisko skazuje jedynie na cierpienie.

*

Jonghyun powiedziałby, że jest cicho. Tym razem jednak chyba bym się z nim nawet nie kłócił, bo chociaż miejsce, w którym się znajdowałem, wypełnione było milionami różnych dźwięków, wiele bym dał, żeby nie móc ich usłyszeć. Denerwował mnie jednostajny pisk, który, zdaje się, miał oznaczać, że moje serce i mózg się nie poddały. Wkurzało mnie ciche buczenie aparatury, dźwięk samochodów za oknem. Irytowała mnie przede wszystkim jednak nie dziwaczna cisza, nie dająca spokoju mojemu skołatanemu umysłowi, a delikatny dotyk pewnej dłoni, nieśpiesznie przesuwającej się po mojej ręce, prawdopodobnie podpiętej rurkami do kroplówki czy czegoś takiego.  Chociaż oczy miałem zamknięte, czułem się osaczony, jakby ze wszystkich stron czyhało na mnie niebezpieczeństwo. Było źle.
Wiedziałem kogo ujrzę, gdy podniosę powieki, jak bardzo rozczarowany będę. Nie tą osobę chciałem zobaczyć. Marzyłem o tym, by ciepłe, brązowe oczy rozbłysły radośnie na mój widok, by silna dłoń zacisnęła się na mojej, przekazując wsparcie. Chciałem przypomnieć sobie jak niebo się otwierało nade mną, gdy jego palce splatały się z moimi, a ciepło które nas ogarniało mogło być tylko oddechem aniołów. Jonghyun zawsze tak na mnie działał. To jego dotyk chciałem czuć przez cały czas, nieważne gdzie i nieważne kiedy.
                Wydawało mi się, że był blisko. Czy to on podniósł moje półprzytomne ciało, to bicie jego serca słyszałem, gdy trzepotało w przerażeniu, zamknięte w, obezwładniającej w swej sile, piersi? Czy to jemu składałem wyszeptane ciężkimi wargami obietnice, i w jego oczy spoglądałem, starając się dostrzec niebo? Czy to możliwe, żeby mój bohater powrócił, po raz kolejny będą tam, gdzie najbardziej go potrzebowałem?
Ale po podniesieniu powiek przestałem w to wierzyć.  Bo chociaż wiedziałem, że to Miku kurczowo ściska mą dłoń, to miałem nadzieję, złudny płomyczek naiwności, że on stoi gdzieś tam i spogląda na moją postać,  z czułym uśmiechem na ustach, z ciepłem w oczach. Ale nie zobaczyłem ani jego, ani nikogo, żadnej złudnej zjawy z przeszłości, ducha w powietrzu. Tylko Miku, z włosami splecionymi w warkocze, w różowej sukience, ze smutnym uśmiechem na ustach. Czy aż tak żałośnie się przedstawiałem, że nawet ona mnie żałowała? Przede wszystkim ona.
– Cześć, Bummie. – Wiele razy próbowałem jej tłumaczy, że te słowa należą tylko do mnie i do mojego zmarłego przyjaciela. Tak go nazywałem, nie chcąc, by zdawała sobie sprawę, że był ktoś, kto zawładnął moim sercem i zniknął gdzieś w mrokach obojętności. Dla mnie nie było już tamtego Jonghyuna, zbyt idealnego, by mógł istnieć naprawdę.
Czy powinienem nazywać zmarłym kogoś, kogo, zdaje się, nigdy nie było? Może to tylko wyobrażenie chłopca, którego wychowała chora psychicznie matka, próba podtrzymania życia, zbyt ciężkiego dla słabego dzieciaka? Nie pozostało już żadnego śladu po tym, co było kiedyś, nie było nawet odrobiny pewności, że mój bohater istniał, bo spojrzenie, które kiedyś ujrzałem, w niczym nie przypominało tamtego, zamkniętego w moich wspomnianych. Nie przypominałem sobie chłodu, obojętności, a nawet obcości – a może to zawsze tam było, ale ja, zbyt bojaźliwy, bałem się dostrzec coś więcej niż to, co chciałem ujrzeć.  Dzieci mają zbyt wielką wyobraźnię, często powtarzała moja matka, sama żyjąc w wyimaginowanym świecie.
– Cześć, kochanie.
– Och, nie wygłupiaj się, chociaż teraz – odparła, zaskarbiając sobie moją uwagę. Nadal pamiętam ten charyzmatyczny uśmiech, który mi posłała, a potem palec przyłożony do ust w geście milczenia. – Lepiej mi powiedz, jak się czujesz?
– Całkiem dobrze – poinformowałem ją uprzejmie, nie czując nic, poza szaleńczo pędzącym sercem i szumem w umyśle.
– Cieszę się. Nawet nie wiesz jak się bałam, gdy Minho do mnie zadzwonił. Nawet zapomniał nazwać mnie noona, co zdarzyło mu się tylko wtedy, gdy zniknął Taemin.
– Minho… – powtórzyłem niepewnie, bojąc się tego, co usłyszę.
– To on cię znalazł, nie pamiętasz tego?
Ile razy serce człowiek potrafi pęknąć? Wydaje mi się, jakby moje teraz przypominało jedynie smętne okruchy czegoś, co dawno temu nadawało się do życia. Rozbite lustro, przekształcające się w krwawe odłamki, pozostawiające za sobą jedynie przekazywanego pokoleniami pecha. W tych odłamkach, jak w krzywym zwierciadle odbijały się dawne wspomnienia, które powinny zapisać się jako cuda możliwe do spełnienia, a nie nijakie, czarno białe refleksy na wypolerowanej marzeniami srebrnej powierzchni.
                – Nie, nie bardzo… Co się właściwie stało? – zapytałem, pragnąc odwrócić uwagę od mojego rozbitego serca.
                – Ktoś cię napadł. Po raz kolejny, oppa. Dlaczego nigdzie tego nie zgłosisz? Przecież to nie mógł być przypadek! – Mocno zacisnęła swoją słabą dłoń na mojej, ale nie robiło to na mnie żadnego wrażenia, poza uczuciem smutku.
                – Nie, Miku. To jeszcze nie czas.
                – Kiedy będzie czas, Kibum? Gdy będziesz umiera, ponieważ ktoś cię zakatuje?
                – Chcę się po prostu upewnić.
                – W czym, niby?
                – Że moje podejrzenia nie są słuszne.
Zastanawiało mnie ile czasu Miku musiała spędzić z Minho, skoro zarówno spojrzenia, jak i uśmiechy posyłali mi takie same. Teraz zostałem uraczony tym pierwszym, a jej niemal czarne oczy sprawiały wrażenia, jakby miały zaglądnąć mi wprost do poranionej duszy.
                – Podejrzewasz, kto może za tym stać?
                – Boję się podejrzewać.
                – Dlaczego?
                – Bo nie byłbym w stanie się z tym pogodzić.
Serce bardzo bolało, gdy w moim umyśle pojawiały się tak okropne podejrzenia, gdy musiałem od nowa mierzyć się z przeszłością, która teraz zbyt wielkie znaczenia miała również w teraźniejszości i, zdaje się, będzie miała również w przyszłości, gdy te trzy ścieżki zetkną się w jednym punkcie. To będzie prawdziwy koniec, nie ten, który przepowiadał nam Jonghyun.
                – Bummie… –  Uciszyłem ją dłonią, a potem wpatrzyłem w jej ciemne oczy, delikatne usta, jasne włosy misternie splecione. Była piękna, mogłem to przyznać, ale dlaczego tak trudno było ją pokochać, dlaczego to było tak niemożliwe?
                – Dlaczego właściwie nadal ze sobą jesteśmy?
                – Och, Bummie… –  Zaskoczył mnie jej czuły uśmiech. – Jakże bym mogła być z dala od ciebie? Może nigdy mnie nie kochałeś, ani ja nie kochałam ciebie, ale byliśmy idealną parą.
                – Znaczy, że byłaś dla mnie tylko dla jakiejś sławy, czy coś takiego?
                – Nie, Bummie. Byłam z tobą, bo przez cały czas nie bałeś się być sobą, a ja chciałam iść twoim tropem. A teraz, gdy jest ci trudno, nadal tu pozostanę. Oczywiście, wiem, że nie jako dziewczyna, bo jak? – Była o wiele radośniejsza ode mnie, osoby, która najmniej w tej sytuacji rozumiała. –  Zawsze chciałam mieć przyjaciela geja, wiesz? Będę cię wspierać, bo na tym polega przyjaźń.
                Coś ścisnęło mnie w dole brzucha i doskonale wiedziałem co. Strach, okropny, paraliżujący, obezwładniający. Po raz kolejny ktoś nazwał mnie swoim przyjacielem. Trzecia osoba w moim życiu zaakceptowała mnie takim jakim jestem. Co w sobie miałem, że po prostu nie potrafiłem tego zaakceptować? I czy Miku, tak samo jak mój pierwszy, prawdziwy przyjaciel, odejdzie pewnego dnia, jakbyśmy wcale nie spędzili ze sobą mnóstwa czasu, na zabawie, na rozmowach, na prostym byciu ze sobą?
Gdy patrzyłem wstecz za siebie, dostrzegałem nastolatka, który ciągle się bał i nie potrafił poradzić sobie z życiem.  Poczucie strachu odbierało mu normalne dzieciństwo, które znikło, gdy czyjeś usta po raz pierwszy wyrzekły coś, co nie powinny, gdy czyjaś dłoń znalazła się tam, gdzie nie powinna. Gdy wydawało się, że już nic nie pomoże, pojawiła się ta osoba, którą mógłbym nazwać swoim osobistym aniołem stróżem. Zjawiła się znienacka, jakby tylko przez przypadek, ale została na dłużej i byłem jej wdzięczny. Tak długo, jak była obok, wszystko zdawało się leżeć dokładnie na swoim miejscu, przynależeć tam, gdzie powinno, ale gdy pewnego dnia jej zbrakło, mój świat ponownie runął. Czy to możliwe, że jedyną iskierką, która trzymała mnie przy życiu był właśnie on, mój własny super bohater? Nie chciałbym tego wszystkiego ze sobą wiązać, ale tak bardzo trudno było mi zrozumieć, że gdy on odszedł, wszystko nagle znikło, przestało mieć jakiekolwiek znaczenia. Żaden uśmiech nie był już taki sam, żadne spojrzenie nie miało w sobie tej dawnej szczerości. Czy gdybym nagle zapragnął powrócić do momentu, w którym byłem szczęśliwy, gdy nie przejmowałem się jutrem, potrafiłbym? Potrafiłbym zapomnieć, że w moim życiu pojawił się ktoś, kto spadł dla mnie prosto z nieba, idealnie o czasie?
Zresztą, zdaje się, że w momencie, gdy on wkroczył w moje życie, już niewiele brakowało do końca, do momentu, gdy mały Kibum miałby umrzeć.

A teraz śmierć osobiście pukała do mych drzwi.

                Miku milczała, ale ona zawsze była dla mnie uosobieniem pewnej delikatności, mimo że przecież kiedyś jej nie lubiłem. Właściwie, przez długi czas ją nienawidziłem i chociaż łapałem jej dłoń w swoją, potrafiłem myśleć jedynie o tym, że to ona jest temu wszystkiemu winna. Bo gdyby nie ona, gdyby tamtego dnia, nie zadała tego feralnego pytania, to może teraz to dłoń Jonghyuna ciągnęła by mnie  w stronę gwiazd. Do domu, jak on powtarzał, nigdy dokładnie nie wiedziałem czemu. Dlaczego spoglądając w niebo, przyrównywał je do mnie, dlaczego do nieba uciekał, gdy nie znał odpowiedzi na moje pytania? Ile szaleństwa miały w sobie jego wypowiedzi, i dlaczego zawsze umykał przede mną wzrokiem, gdy nazywał mnie swoim przyjacielem?
                Wiedziałem, że Miku świadoma była w co się pakuje. Była inteligentna, na pewno dostrzegła, że jej chłopak woli facetów już dawno. Właściwie, byłem szczęśliwy, że jest ktoś, kto poznał moją małą tajemnicę. Nie musiałem jej chować gdzieś pośród tysięcy różnych myśli, upychać w sam kąt umysłu, gdzieś pomiędzy brudnymi fantazjami, a wspomnieniami z dzieciństwa.
                – Dziękuję, Miku – szepnąłem jej tylko, sam nie mając odwagi na wejście pomiędzy plątaninę moich własnych słów. Gdybym chciał odrzucić jej rękę, gdybym zapragnął oddalić od siebie wszelkie środki ostrożności, czy miałoby to jakikolwiek sens? Czy nagle świat stałby się lepszy, a może wręcz przeciwnie, zatrzymałby swój bieg, bo to, jak wygląda, nie zależy od niego samego, a od ludzkich namiętności, zbyt często nie do zatrzymania?
Uśpił mnie jej dotyk, ten którego nienawidziłem, ale tak bardzo potrzebowałem.


*

Rzeka Han delikatnie lśniła w świetle wschodzącego słońca, być może zbyt piękna, by ukoić ból w moim sercu, teraz zbyt rozległy, by nawet ledwo dosłyszalny szum był w stanie chociaż trochę go złagodzić. Moje ciało wyzdrowiało, ale nie mogłem tego samego powiedzieć o duchu. Może dopiero teraz dokładnie zdałem sobie sprawę, że jego już tu nie ma, że mój bohater z tylko sobie znanych powodów opuścił stanowisko, może poszybował w ukochane gwiazdy. Nie potrafiłem poradzić sobie ze łzami, które uparcie powracały pod moje powieki i chociaż uciążliwe powstrzymywane, nie zatrzymywały swej powolnej wędrówki po moich policzkach, by dołączyć do tych wcześniej wylanych. Chociaż za każdym razem ścierałem je zbyt gwałtownymi ruchami, czułem na sobie spojrzenia ludzi bez twarzy, szarego tłumu, mknącego ulicami w pośpiechu, za utraconymi szansami.
Gdy zamykałem oczy, w ciemności dostrzegałem twarz Jonghyuna, z uśmiechem piękniejszym niż kiedykolwiek, z oczami rozświetlonymi jeszcze bardziej niż zawsze. Niemal czułem jego dłoń, powoli przesuwającą się pomiędzy moimi kosmykami, tęskniłem za tym delikatnym dreszczem, pobudzającym mój kark, za zawrotami głowy, łączonymi z bladym rumieńcem. W każdym momencie potrafiłem wyobrazić sobie jak łapie mnie za rękę, splata palce, a potem kciukiem wyznacza nieznane naszej dwójce ścieżki. Czy to były złe myśli, czy grzeszyłem, próbując wydobyć z mroków pamięci jego czuły dotyk, by potem poczuć go jak w rzeczywistości, ale gdzie indziej, gdy w intymnej wędrówce przemierzałby moje ciało? Czy za takie myśli odsuwałem od siebie wieczny pokój? Nie chciałem zła, pragnąłem jedynie chociaż odrobiny mojego słońca.
Od zawsze szczęśliwy byłem tylko wtedy, gdy na moją twarz padały ciepłe promienie ogromnej gwiazdy, gdy niewidzialnymi językami muskały moją twarz, wgłębiając się dalej, niż potrafiło co innego. Odsuwały one nocne lęki, przeganiały mroczne koszmary, chowające się pod łóżkiem, a pełny spokój mogłem uzyskać tylko wtedy, gdy wszystko było widoczne.
Strach przed ciemnością był tym lękiem, z którym nie potrafiłem walczyć, który z każdą nieprzespaną nocą był jeszcze gorszy, gdy w mrocznym kącie dostrzegałem niewyraźne postacie, pochylone nad lekkimi snami, które w swej czarnej postaci zamykały wszystkie kolory, dotąd radosne. Nie potrafiłem bez przerażenia wyciągnąć chociażby dłoń z łóżkowego kokonu, w lęku, że niewidzialna macka ją uchwyci, wyrywając z moich pobladłych ze strachu warg krzyk, by następnie wciągnąć gdzieś w odmęty mroku.
                – Słońce wyszło – usłyszałem te słowa, wypowiedziane przyciszonym głosem. Znałem go, znałem doskonale, i gdyby nie lekki dotyk na moim ramieniu, wziąłbym to wszystko za zbyt piękny sen. Nigdy nie pomyliłbym tego głosu z innym.
                – Mam wrażenie, że już dawno zaszło. Widzę przed sobą, że powoli się wznosi, ale jest jakby nieprawdziwe.
                – Świeci tak samo jak zawsze.
                – Być może. Ale dla mnie istniało tylko jedno słońce, ale jego już chyba nie ma.
                – To nieprawda.
                – Nie, to ty nie masz racji. Moje słońce już dawno przestało świecić –  powtórzyłem uparcie, mając nadzieję, a może i nie, że będzie pamiętać swoje własne słowa.
                – To słońce świeci przez cały czas, ale to ty skryłeś się do cienia –  odparł, stając obok. W słonecznych promieniach jego włosy zalśniły, by potem złoto oświetliło tak dobrze znaną mi twarz.
                – Nigdy nie przestałem bać się ciemności – powiedziałem mu, trochę bez sensu, ale on znał mnie dobrze, czasami myślę, że zbyt dobrze, nie powinienem mu na to pozwolić. On wiedział o mnie wszystko, a ja, zdaje się, o nim nic.
                – Więc dlaczego tak bardzo chcesz zgasić swoje słońce?
                – Już ci mówiłem. Moje słońce przestało dla mnie świecic. Myślę, że ono zapomniało, że jest ktoś, kto nie potrafi zasnąć bez jego blasku.
                – Więc dlaczego nie pozwolisz mu jeszcze raz zabłysnąć?
                – Czy powinienem?
                – Powinieneś, Bummie.

Nie wiedziałem o nim nic, oprócz tego, że był moim bohaterem.

*


                Leżał na swoim własnym łóżku, otulony kocem, wzrok wbijając w dziecięce gwiazdki przyklejone na suficie. Teraz lśniły zielonkawą łuną, ale wiedział dobrze, że niewiele im trzeba, by stopniowo przygasnąć.  Nauczył się przez te wszystkie lata, że gwiazdy, nawet te najpiękniejsze, nie zapewnią mu wiecznego bezpieczeństwa. Nadzieję  pokładał jedynie w lampce, nieodłącznym towarzyszu jego nocnych, sennych podróży od dawnych lat, od dzieciństwa. Nie potrafił zmrużyć oka, gdy na około panowała ciemność, jednak teraz ani smuga światła nie przedostawała się przez zasłonięte przez ciężkie zasłony okno, a lampka stała nie włączona, jedynie niewyraźny kształt zawieszony gdzieś w przestrzeni. Jonghyun śpiący na macie nie lubił światła w nocy, więc Kibum przystał na jego wymóg. Jednak teraz, gdy po ścianach pięły się nocne koszmary, zza szafy spozierały niewyraźne  zjawy, a po dywanie ślizgała się niespokojna mgła, nie mógł chociażby drgnąć.
                Pokój w środku nocy przypominał mu średniowieczne sale tortur, gdy zasłona falowała, poruszona niewidzialną ręką, skrytą dotąd pod gorącymi kołdrami. Delikatne chroboty swym dźwiękiem wzrastały do miana potężnych wybuchów, a w głowie nastoletniego chłopca panował chaos, gdy odwaga nie chciała  słuchać oczu, gdy uszy oszukiwały, a ciało próbowało uciec, chociaż leżało powalone niemocą. Wydawało mu się, że  z każdego kąta patrzą na niego gorejące potwornym blaskiem oczy, jednak za każdym razem, gdy kierował tam wzrok, umykały, czy to zasłonięte powiekami, czy szponiastą dłonią. Wpatrzony w jeden punkt, kątem oka dostrzegał jak ziemne zjawy harcują po jego pokoju, jedynie niewyraźnymi kształtami odbijając się w ściennym lustrze. Zawsze w nocy omijał go wzrokiem, jakby mógł tam zobaczyć to, czego nie dostrzegały zamglone przerażeniem oczy. Połyskująca niewiadomym blaskiem tafla jednocześnie go przyciągała, i odpychała, jakby jakikolwiek ruch w jej stronę mógł zakończyć się wciągnięciem  w srebrzyste odmęty, do innego, okrutnego świata, gdzie wszystko było na opak, gdzie ludzie byli tylko karykaturami,  spozierającymi na świat zalepionymi oczodołami, pozbawionymi gałki ocznej.
                Myślenie o tym wszystkim jeszcze bardziej go przerażało, ale nie potrafił zatrzymać natłoku paraliżujących wyobrażeń. Przymknięcie powiek było jeszcze straszniejsze niż patrzenie przed siebie. Serce z zawrotną prędkością pompowało krew, szumiącą w uszach, teraz brzmiącą jak skrzypienie podłogi na korytarzu. Poczuł jak coś przebiega mu po plecach, pozostawiając nieprzyjemne pieczenie, a potem muska kark. Otwarł natychmiast oczy, ale uczucie, jakby ktoś na niego patrzył nie znikło. Nie był to jednak Jonghyun, ten spał spokojnie, za to Kibum zaczął coraz szybciej oddychać, na czoło wstąpiły mu krople potu, a pod powiekami zebrały łzy. Gwałtownie nakrył się kocem po czubek głowy, naiwnie wierząc, że to coś da. Wiedział jednak, doskonale wiedział, że nie, a nawet pogłębi strach, jakby zjawy wślizgiwały się na jego łóżko, wsuwały pod okrycie, łapały za palce od stóp swymi zimnymi mackami.
                – Bummie… Bummie, co się dzieje? – usłyszał, a koc został z niego zdjęty. Skulił się, nie chcąc nawet otworzyć oczu, bojąc się ujrzeć wytworu wyobraźni.
                – Bummie, otwórz oczy. To ja, Jonghyun. – Głos rzeczywiście coś mu przypominał, dlatego powoli rozwarł powieki, a  przed sobą ujrzał swojego wybawiciela. Całym ciałem zasłaniał widok na pokój, gdzie swój makabryczny taniec mogły odstawiać duchy z szafy. – Boisz się?
                – Hyung… –  jęknął tylko, ale Kim wszystko zrozumiał. Nie pytając już o nic,  położył się nok i nakrył ich kocem. Przyciągnął do piersi zdrętwiałego chłopca, w pieszczotliwym geście wsuwając dłoń pomiędzy czarne kosmyki. Najbardziej bezpieczny gest, jaki zawsze mu ofiarował, jego osobista ostoja.
                – Boisz się ciemności?
                – Nie cierpię mroku – wyszeptał w lekko umięśnione klatkę Jonghyuna. Tam czuł się bezpiecznie, jak dawno w swoim pokoju nie miał możliwości. Nawet zapalona lampka nie odganiała wszystkich strachów, bo przecież zjawa mogła się schować wszędzie, gdzie tylko nie padały promienie żarówki.
                – Dlaczego?
                – Bo nie wiem, co może chować się w ciemnej plamie.
                – Tam nic nie ma, Bummie – poinformował go, odsuwając nieco od siebie. Mimo to, Kibum nadal czuł  jego zapach, ten, który później zawsze kojarzył z tymi umięśnionymi ramionami, uczuciem ciepła i powracającym bezpieczeństwem. Tworzyły dla niego nawy świat, gdzie światło nigdy nie gasło, gdzie zawsze mógł patrzeć  słoneczne w niebo, ale też nie uciekać od gwiazd.
                – Ale ja czuję… – Chłopak mu przerwał, kładąc  palec na ustach.
                – Strach jest w twojej głowie. Musisz go zwalczyć. Powiedz mi, gdzie czujesz się bezpiecznie?
W twoich ramionach, pomyślał, tylko tam jest naprawdę dobrze, jakby życie nigdy nie miało się skończyć.
– Wolę słońce. Słonce oświetla wszystko. Nawet jak jest cień, to nic się w nim nie ukryje. Wtedy czuję się bezpiecznie – wymamrotał zamiast tego.
Patrzyli w swoje oczy przez długi czas. Kibum, chociaż speszony, nie odwracał wzroku, a po prostu szukał w głębokim jak studnia spojrzeniu kolegi jakiegoś pocieszeni, trochę czułości, może dowodu, że przyjaźń rzeczywiście istnieje. W końcu zrozumiał, że zatonięcie w czyichś oczach rzeczywiście jest możliwe, ponieważ można w nich odkryć wszystko, nawet to, co miało zostać zakryte. Oczy są zwierciadłami duszy, tak mówiono, i Kibum musiał się z tym zgodzić, zwłaszcza teraz, gdy dostrzegł uśmiech Jonghyuna, zanim pojawił się na jego ustach.
– Już wiem, Bummie. Za każdym razem, gdy będziesz się bać ciemności, pomyśl o mnie.
 – Ale jak to? O czym ty mówisz, hyung?
– Będę cię strzegł, nawet jeśli nie będę przy tobie.
– W jaki sposób?
– Zostanę twoim słońcem, Bummie.
Może to dziwne, ale rzeczywiście poczuł, że to możliwe, że każda zjawa zniknie, przegoniona przez Jonghyuna. Czy potrafiłby to zrobić, nawet będąc daleko, nie mogąc zamknąć Kibuma w tym rozkosznym świecie?
Oczywiście, że tak, przyznał przed samym sobą, wtulony w pachnącą bezpieczeństwem pierś, czując na plecach jego silną dłoń, teraz przekazującą całe ciepło świata. W końcu jest moim bohaterem. I jest też moim słońcem.




                   
1     2

~*~
Nie jestem pewna, czy druga cześć wyszła chociaż odrobinę tak, jak pierwsza. Na pewno nie wyszła, tak, jak miała, ach, szkoda. Miała by tu jeszcze jedna scena, dość ważna, ale cóż… Za to mnóstwo, mnóstwo istotnych rzeczy pojawi się trzeciej części, mam nadzieję, że ostatniej.
Tylko, że nie bardzo wiem, kiedy się pojawi, uhm…

Dziękuję za kochane komentarze. Może nie było ich dużo, ale naprawdę wspaniałe. Szczególnie dziękuję Zino <3








Mam nadzieję, że nie zawiedliście się tą częścią (i tu na pewno nie znaleźliście milion różnych cytatów, przepraszam >.<).Wiem też, że obiecałam to dodać jeszcze w lutym, ale nie wyszło. Przepraszam. Trudno mi zrobić cokolwiek, jak ograniczają mnie ramy czasowe. I też za to przepraszam, że chociaż luty minął, ja nie dodałam Together February. Nie mogłam w żaden sposób się za to wziąć. Żeby pisać czworokącik trzeba złapać odpowiednią fazę XD

12 komentarzy:

  1. Okej, jestem, znów dość szybko jak na moje możliwości.
    Lubię takie rozważania na temat przyjaźni i relacji międzyludzkich, bo jest to temat, który sama niejednokrotnie analizuję, i na jaki mam wiele własnych przemyśleń. To, co prezentujesz tutaj, bardzo mi się podoba, naprawdę. Jestem w stanie zrozumieć rozgoryczenie Kibuma, i jego brak zaufania, zarówno do Minho, jak i Miku, po prostu przekłada on to, co już przeżył, na kolejne relacje. Takie zamknięcie się w sobie jest bardzo niszczące, jak widać.
    No ale dobra, co do fabuły. Nienienieeehehe. Nie mów mi, że za tymi napadami stoi Jonghyun, ok? Nie łam mi serca nooo ;..; Już teraz miałam gulę w gardle, a wtedy będę płakać na pewno. Nie wyrażam zgody. Co do Miku, faktycznie się już bardziej przekonałam; to, że ona stoi tak przy Kibumie zrobiło na mnie wrażenie, mam nadzieję, że chociaż ona i Minho będą naprawdę z nim.
    (Okej, już widzę, że mi się tutaj robi totalny chaos, poplątanie z pomieszaniem, wybacz ;..;)
    Kompletnie nie rozumiem zmiany w nastawieniu Jonghyna, który kiedyś był właśnie bohaterem, a teraz zostawił tę więź z Kibumem za sobą; a tu znowu pojawia się ta znacząca rozmowa o słońcu, która zresztą bardzo mi się podoba przez grę słów.
    Dalej, to wspomnienie. Dzięki niemu tak naprawdę wszystko staje się jasne. To jest rzecz, która ogromnie mi przypadła do gustu, przeplatanie teraźniejszości retrospekcjami (mam słabość do utworów, w których są dwie płaszczyzny czasowe).
    W ogóleee, posypałaś tu tyloma motywami, które lubię! Mrok i cisza nocy, lalka, szarość, deszcz... ;...; oficjalnie mnie zabijasz.
    Ulubione-
    " Gdy mdlałem, niebo nadal było szare. Humor miałem taki sam jak niebo nade mną. Czułem w sobie szarość, czy to normalne? Nie było jasności, nie było mroku, było to coś, co sprawiało, że łzy mieszały się z deszczem, deszcz mieszał się z krwią. To nie niebo płakało, to ja to robiłem, bo byłem zbyt słaby by inaczej wyrazić swój sprzeciw."
    "Tym razem nie padał ani deszcz, ani śnieg, niebo było po prostu czarne, tak jak moje myśli. Było ciężko, bo przecież się poddałem, poddałem się na samym początku, zanim jeszcze wymagano ode mnie jakiejkolwiek decyzji. Pozostało mi tylko leżeć i czekać, aż to wszystko się skończy. Patrzyłem im w twarze, ale dostrzegałem jedynie jakieś rozmazane linie, jakby ich nie mieli, a bezkształtne maski, oblepiające prawdziwe oblicza jak lepka maź. Nigdy nie dowiedziałem się, kto był narzędziem i chociaż znałem lalkarza, tamci pozostali tylko bezbarwnymi laleczkami. Wszystko było beznadziejne." - tu w ogóle pocisnęłaś, bo jest czerń, i lalki... ugh.
    "Ile razy serce człowiek potrafi pęknąć? Wydaje mi się, jakby moje teraz przypominało jedynie smętne okruchy czegoś, co dawno temu nadawało się do życia. Rozbite lustro, przekształcające się w krwawe odłamki, pozostawiające za sobą jedynie przekazywanego pokoleniami pecha. W tych odłamkach, jak w krzywym zwierciadle odbijały się dawne wspomnienia, które powinny zapisać się jako cuda możliwe do spełnienia, a nie nijakie, czarno białe refleksy na wypolerowanej marzeniami srebrnej powierzchni."
    "Strach przed ciemnością był tym lękiem, z którym nie potrafiłem walczyć, który z każdą nieprzespaną nocą był jeszcze gorszy, gdy w mrocznym kącie dostrzegałem niewyraźne postacie, pochylone nad lekkimi snami, które w swej czarnej postaci zamykały wszystkie kolory, dotąd radosne."
    I kilka innych. A idź, nie powinnam czytać ani tu, ani u Shizuki, ani kilku innych blogów, bo mi gorzej.
    Nie lubię cię.
    No dobra, kłamię.
    Weny <3
    (gorzej mi)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra. Joamya is coming, czy coś XD
      Jak Ty to robisz, że zawsze piszesz mi takie długaśne komentarze, a mi później wstyd, że sama wyskrobuje u Ciebie tylko liche kilka zdań...?
      Jak już teraz masz gulę w gardle, to co będzie na finiszu? O matuchno, będę mieć na sumieniu człowieka :|
      Miku jest urocza, nadal nie wiem czemu, ale w mojej głowie wygląda jak taki mały skrzacik z ogromnymi oczyskami, i różową grzywką. Miku, taak. I Minho, jak ja mogłam zrobić z niego kogoś złego - to ten dobry, co się nigdy nie waha i inne duperele XD
      Cieszę się, ze jakimś cudem udało Ci się odnaleźć jakieś cytaty. Nie sądziłam, że to możliwe, ale mnie i tak już się niemal to opowiadanie po nocach śni, więc nie, nie będę sama szukać cytatów XD Motywy, mówisz? Ten mrok to niemal hasło przewodnie drugiej części. Nie chcę Cię zabijać, poczekaj do trzeciej części! >.< Aktualnie zbieram na nią siły, żeby wyszła dobra. Bardzo dobra, o XD
      Dziękuję za komentarz, za natłok emocji i czekam na JongTae XD <3

      Usuń
    2. Ja nie umiem pisać komentarzy, ale wklejam cytaty, więc wychodzą długie.
      Ewentualnie zafundujesz mi dużo chusteczek. I trumnę ;..;
      No Miku słodka wyszła póki co, mam nadzieję, że się nie przeobrazi w coś złego, bo to by było... złe...
      3 część na pewno będzie dobra, nie wierzę, że nie.
      Jongtae w weekend. Serio się ogarnęłam, i mam większość materiału, teraz tylko to posklejać, i liczyć, że nikogo nie zawiodę :')

      Usuń
  2. Wyszło naprawdę dobrze, nie masz co się martwić. Nadal jestem pod wrażeniem tego ff i twoim stylem pisania - całość prezentuje się fenomenalnie.
    Te gadanie Key, że przyjaźni nie ma, eh, to naprawdę irytujące. Wręcz nie cierpię, jak ktoś gada, że nie ma przyjaźni, tym bardziej osobie, która uważa się za jego przyjaciela. To tylko takie moje ogólne odczucie, tutaj akurat nie wyobrażam sobie, żeby odbyło się bez tego, bo wyszłoby trochę pusto, jak dla mnie.
    Tajemnicze ff są tak pięknie frustrujące, bo niby wszystko wiesz o tym co się dzieje, a z drugiej strony gubisz się w całej fabule. A może to tylko ja.
    Krótko mówiąc - podobało mi się i to nawet bardzo. Wiesz, że kocham twój styl i każdą twoją pracę. Pisz dalej, bo naprawdę masz wielki potencjał.
    Aż uśmiechnęłam się, czytając twoje podziękowania. Nie masz za co dziękować, kochana~ Dużo weny życzę~!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mogłabym nie dziękować? Prawdę powiedziawszy, przeczytałam Twój komentarz tyle razy, że niemal znam go na pamięć XD
      Gadanie Key, uhm - sama słusznie zauważyłaś, że My Hero nie byłoby bez takiego gadania. Niewątpliwie osobie, która raz zawiodła się na kimś bliskim, a później straciła całą swoją wiarę, trudno jest od nowa zaufać, a czasami może nawet doszukiwać się drugiego dna w czyichś słowach.
      Nie wiem, czy Twoje zagubienie jest dobre czy nie. Hm, postaram się, żeby wszystko później się rozjaśniło. Chociaż generalnie są tu rzeczy, których sama nie ogarniam >.<
      Bardzo dziękuję za komentarz i miłe słowa <3

      Usuń
  3. Jestem~~!
    No dobra, *le nadrabianie zaległości*
    Zaczynasz od retrospekcji, i od razu Ci powiem (TAK, TYM RAZEM PRZECZYTAŁAM KOMENTARZ AME I ŚWIADOMIE PISZĘ TO SAMO, SORRY NOT SORRY), że te fragmenty dające nam obraz jak było kiedyś, w dodatku świetnie zestawione na zasadzie kontrastu z teraźniejszością, idealnie dopełniają całość, pozwalając nam tym bardziej pogrążyć się w rozdzierającym serce bólu, poczucie straty, i wgl czemu Ty nam to robisz, czemu Ty IM to robisz, waeee ;-; (nie ma to jak zacząć zdanie tak mądrze, ale skończyć na bełkocie)
    Ten kontrast podobał mi się zwłaszcza tu: "Brzmiało to tak bardzo szczerze, że szesnastoletni Kibum uwierzył mu bez chwili wahania./Siedemnastoletni Kibum już wiedział, że największym błędem gimnazjalisty Bumma było uwierzenie w słowa przyjaciela."
    "(...) świat, w którego dobroć obydwoje naiwnie wierzyliśmy, tak naprawdę jest jedną wielką dziurą, zapełnioną obrzydliwym szlamem." - a tu mam skojarzenie z piosenką z musicalu Sweeney Todd xD wybacz, musiałam to napisać. Tam śpiewali, że Londyn to taka właśnie dziura, wylęgarnia obrzydliwości ludzkiej. Geeez. konteksty everywhere, human życiem.
    Btw. przygotuj się, bo dzisiaj cisnę cytatami, dużo tu takich, które chcę przytoczyć ;3
    "Dlaczego koniec następuje prędzej niż byśmy chcieli, dlaczego zawsze uparcie goni początek, jakby był z nim nierozwiązalnie połączony długim sznurem nienawiści?" - to, bardzo mi się to podoba, tak ładnie ujęłaś ten powrót do punktu wyjścia (przynajmniej ja tak to rozumiem) ;;;;
    Nie pojmuję, doprawdy, co się stało z Jonghyunem. Podobał mi się kontrast niegdyś bijącego od niego ciepła, z tym chłodem, który teraz od niego bije. Generalnie ciśniesz tu kontrastami, ale to chyba najlepszy sposób na przedstawienie tej sytuacji. Ale wracając... NIE ROZUMIEM, DINO, TŁUMACZ SIĘ, BO NIE MOGĘ TAK ŻYĆ T^T
    "Może inaczej, może po drodze bym umarł, ale tylko tam w środku, w duszy – wydaje mi się, że łatwiej byłoby każdego dnia umierać patrząc w niebo, pod plecami czując ziemię, być połączeniem świata, niż patrzeć w te oczy, będące odbiciem zimy, która zbiera bolesne żniwo." - tak bardzo obrazowo to przedstawiłaś, że ten fragment stał się kolejnym, który mnie urzekł. Wplecenie przyrody w ten opis przeżyć wewnętrznych to duży plus.
    "(...) a potem słuchać jak serce zwalnia swój bieg, a w oczach nie ma już niczego, oprócz odbicia nieba." - początek tego zdania też był świetny, ale z jakiegoś powodu ta końcówka mnie zaczarowała, tchnąc jakimś niewypowiedzianym smutkiem, ale takim pięknym smutkiem, ugh, czy ja bełkoczę?
    "Byłem zbyt naiwny, zbyt ufny, zbyt miły, i nadal pozostaję zbyt wrażliwy.", "Głupi do końca."- ta bezsilna świadomość Kibuma potęguje ładunek emocjonalny, help
    "Jak uciec, gdy ciało stapia się z błotem, jak uciec, gdy spojrzenie zanika, jak uciec, gdy ginie nadzieja?" - ciało stapia się z błotem, brak drogi ucieczki w sensie dosłownym i w sferze swojej beznadziejnej sytuacji życiowej, pozbawiony nadziei, osamotniony, tonący w błocie zalegającym na płynącym deszczem bruku. Boli mnie serce ;-; + ta szarość, szarość bardziej uderzająca niż inne kolory, bo taka... pusta? przepełniona samotnością i beznadzieją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Tyle, że to już się zmieniło, świat przestał być kolorowy, chociaż nadal pokazywał swoje piękno w każdym dniu. Może takie myślenie nie przystawało pesymiście, ale nadal nie potrafił odmówić kwiatom, drzewom czy słońcu uroku. Czy tak to wszystko powinno wyglądać, czy nawet ideologię źle wyznawał?" - kolejny ;-; uwielbiam podejście Kibuma do otaczającej go natury, jako do jedynego elementu świata, do którego odczuwa jakąś sympatię. Trwa w szumie deszczu albo blasku słońca, dostrzegając i doceniając to piękno, piękno niewymagające nic w zamian, piękno bez zobowiązań i skomplikowanych, wątpliwych relacji, cechujących stosunki międzyludzkie.
      Zagubiony kociak ;-;-;-; tak bardzobardzobardzo *tak trochę fangirl* ;3
      No tak, z tym Minho. Naprawdę ciężko, żeby po czymś takim jak sytuacja z Jonghyunem, Kibum kogokolwiek do siebie dopuścił :< ale był wątek z 2minem, jaramjaramjaram się, a Tae to taki zły dzieciak, czemu i tak go kocham, czemu Żabol taki wyrozumiały, thisislove, ottoke. "Że nigdy nie zapomnę o Lee Taeminie, najsłodszym dzieciaku jakiego znałem (...)" - to jest zbyt urocze, czemu się rozpływam, idźże, odciągasz mnie od dramatyzmu Jongkey xD ale nie narzekam, broń Boże!
      "Po raz drugi również zaatakowany zostałem w parkowej alejce, gdy próbowałem zapomnieć, że wszędzie jest mrok, że nigdzie nie widzę chociażby promyka jakiegokolwiek światła, a mojego słońca ze mną nie było." - no tak, jeszcze motyw słońa, tak zgrabnie wpleciony w obie płaszczyzny czasowe, jejku, to jest naprawdę dobre, kocham takie plastyczne obrazowanie uczuć, taką symbolikę, i wgl słońce/światło, kocham ehhhh <3 *z powodu mojej głębokiej miłości do tego motywu musiałabym skopiować połowę opowiadania, więc poprzestanę xd*
      Miku! Dopiero po wylądowaniu Kibuma w szpitalu, zorientowałam się, jak ważną postacią jest. To znaczy... nie wiem czy ważną, ale z pewnością ciekawą i imponującą. Możnaby ją nazwać taką cichą, prawdziwą przyjaciółką, gdyby nie to, że chyba przyjaźń nie istnieje : I
      "W tych odłamkach, jak w krzywym zwierciadle odbijały się dawne wspomnienia, które powinny zapisać się jako cuda możliwe do spełnienia, a nie nijakie, czarno białe refleksy na wypolerowanej marzeniami srebrnej powierzchni." - uwielbiam ten fragment *-* cholera, kopiuję tyle tego, ale co ja mam poradzić, to Twoja wina xD po prostu Twoje metafory opisujące uczucia trafiają w mój gust :')
      "Połyskująca niewiadomym blaskiem tafla jednocześnie go przyciągała, i odpychała, jakby jakikolwiek ruch w jej stronę mógł zakończyć się wciągnięciem w srebrzyste odmęty, do innego, okrutnego świata, gdzie wszystko było na opak, gdzie ludzie byli tylko karykaturami, spozierającymi na świat zalepionymi oczodołami, pozbawionymi gałki ocznej." - TO JEST SUPER, motyw lusta, jejku, kocham Cię x.x cały opis nocnych lęków Kibuma jest świetny, tym bardziej, że sama przeżywałam coś podobnego (podstawówka, kiedy to było, mała Shizuś zakopana w kołdrze x.x) i świetnie rozumiem, ale TEN FRAGMENT mnie rozbroił <3
      "Zostanę twoim słońcem, Bummie." - zabij mnieeeee, to mi rozdziera serce. Dlaczego piszesz takie rzeczy ;-;
      Okej.... jak zapewne zauważyłaś, mój komentarz wygląda jak jakiś esej, ale SURPRISE~~! To tylko złudzenie optyczne, nie martw się, mojej treści tu niewiele, jestem beznadziejna i chce kolejną część.
      Pozdrawiam ~~<3 ;-;
      Ps. znów sporo literówek, fighting xD

      Usuń
    2. Mam dreszcze XD Czekałam na to, co napiszesz, a skończyło się na tym, że przeczytałam swoje własne słowa >.< No okej~
      Tyle razy czytałam ten tekst, a tu jeszcze są błędy?! Cholera.
      Oglądałam Sweeney Todd'a dla Heleny, ale to było tak późno w nocy, że przespałam połowę. No nieważne - w każdym razie nie pamiętam tego XD
      Jonghyun, taak. Hm. Co by tu napisać, żeby nie spoilerować. Zacznę od Miku. Rzeczywiście, jest ważna, ale nie wiem jak bardzo >.< Przemknie mi w trzeciej części i podejrzewam, że jej się trochę dostanie, cóż. No, to teraz Jonghyun. Aktualnie próbuje zrozumieć jego pobudki, to nie jest takie oczywiste ;) Trochę się zrehabilituje, ale to zależy od punktu widzenia. Obawiam się, ze ktoś mnie zamorduje, gdy wyjdzie trzecia część >.<
      2min? Wiesz, też widziałam 2mina, dopóki nie obliczyłam, że Minho nadal ma 16 lat, a Taemin jest młodszy o dwa, i coś mi tu nie pasuje. Ja wiem, że dzieci szybciej dojrzewają i tak dalej, ale niech poczekają z rok, czy dwa, zanim się przeliżą XD
      Już Ci wspominałam, że dostrzegasz tu rzeczy, o których nawet nie myślałam, ale to całkiem ciekawe doświadczenie *.* Zwłaszcza z tym błotem, no gdzież, gdzież? Human, pff, dostrzega niedostrzegalne.
      Natura, taak, dużo razy podczas ferii przechodziłam przez park, a potem jeszcze dużo lasów mijam, także wiesz - człowiek ze wsi, wszędzie trawa, drzewa i błoto. Co ja plotę w ogóle? Kibum musi mieć jakąś swoją ostoję, skoro dotąd brak w jego życiu było stałości. Gdy Jonghyun nie sprawdził się jako bezpieczna przystań i to całe słońce (od słońca to wszystko się zaczęło - wymyśliłam to w deszczowy dzień XD) to chociaż ta natura.
      Nie wiem jak mam skomentować te wszystkie cytaty, ale cieszę się, że się spodobały. Czasami opisy czegoś, chociażby koszmarów, rodziły się w strasznych mękach.
      Dziękuję za komentarz, i za jednoczesne machanie >.<
      (znowu głupstwa plotę)
      <3

      Usuń
    3. Sweeney Todd to film mojego życia *le ambitny gust filmowy* xD a ta piosenka ("No place like London") jest na saaamym początku, więc nie oragniam jakim cudem to przespałaś >.<
      Tak, tak, tak, tak, też coś czuję, że zginiesz x.x tylko znajdę tę wiochę i już po Tobie ;-;
      CO Z TEGO, ŻE TAE MA 14 LAT? xD 2min życiem ;-; ja to widzę jako taki piękny rodzaj miłości, od lat czającej się gdzieś w spędzanym wspólnie, po przyjacielsku czasie, miłość dojrzewająca powoli, czekająca na odpowiedni moment, by z pełną świadomością zawładnąć niegdyś zbyt młodymi i zbyt dziecinnymi sercami. xD Oto moja wizja, helloł, czemu ja Ci tu rozwijam 2minowy wątek (który nawet nie jest 2minowym wątkiem) w Jongkey? Ghhh, OTP mąci mi w mózgu xxx
      Joamya hasająca między drzewkami, łapiąca ukryte w pięknie przyrody natchnienie, ah~~ xD
      Macham, macham dalej, przynajmniej w rękach sobie mięśnie wyrobię >.<

      Usuń
    4. To jest możliwe - przegapić początek filmu. Pamiętam jak dziś, że to szło o trzeciej w nocy. Jedyne co pamiętam, to to "I feel you, Johanna~!" XD Ale! teraz to nadrobiłam *pilna Joamya*
      2min, aww, ja jestem pewna, że oni sobie tam będą szczęśliwi, zakochani i cudowni, ale czy to tu będzie...?
      Pisz co chcesz, ale siedzenie w lesie to całkiem motywująca czynność XD Robiłam to jakiś czas temu wręcz namiętnie, dopóki nie spadłam z drzewa XD *historia z życia*
      <3

      Usuń
  4. no to czytamy dalej... i nie dobrze mi od tych żelkowych Minho, ale one są takie dobre...
    ...
    dobra, ta informacja na pewno zmieniła twoje życie.
    ...
    Bądźmy normalni (albo chociaż udawajmy, że tacy jesteśmy, Dara. Okay, spróbuję)
    ...
    No więc zaczyna się od wspomnień. Takich bolesnych, ale i tak znalazłam ulubiony fragment "Skapywały mu na białą koszulę, zostawiając szare ślady żałości i zwątpienia." - tak. mam pierdolca na punkcie kolorów. to pewne. #DaraPseudoArtist
    ....
    "Dlaczego koniec następuje prędzej niż byśmy chcieli, dlaczego zawsze uparcie goni początek, jakby był z nim nierozwiązalnie połączony długim sznurem nienawiści? Czy to zasada, czy to przeznaczenie, czy po prostu taki zły stan, który nie pozwala żyć, bo zacieśnia swą żelazną pętlę?" - OEZU. TAKIE ŚLICZNE <3 TAKIE ... "ANVGWVXHSNVAN" No przestań. Zaraz nie będę czytać, bo moja i tak już niska samoocena osiągnie poziom minus nieskończoności...
    "parzący lód" - kocham ten oksymoron <3 GENERALNIE KOOCHAM OKSYMORONY
    *kolejne genialne opisy, które potwierdzają to że powinnam skonczyć pisać*
    MOTYW MARIONETKI *3* WOOO~ <3333333
    *brnie dalej w głąb tego cuda*
    " ciepło które nas ogarniało mogło być tylko oddechem aniołów. " - KO. CHAM.
    *ciąg dalszym, w czasie którego oczy mi się zaczynają szklić*
    "Rozbite lustro, przekształcające się w krwawe odłamki, pozostawiające za sobą jedynie przekazywanego pokoleniami pecha.W tych odłamkach, jak w krzywym zwierciadle odbijały się dawne wspomnienia, które powinny zapisać się jako cuda możliwe do spełnienia, a nie nijakie, czarno białe refleksy na wypolerowanej marzeniami srebrnej powierzchni." - mam zdechnąć nad cudownością tego tekstu, right? no chcesz mnie zabić. Ewidentnie.
    * nie nie zrobisz mi tego. to nie może być Jong ;-; *
    trzy ścieżki: teraźniejszość, przeszłość i przyszłość - śliczny motyw <3 *zaczyna mi brakować określeń i chyba sie powtarzam ;-; *
    .....opis płaczu <333 *dlaczemu ty tak świetnie piszesz?*
    "ludzie bez twarzy" - kolejny ulubiony motyw <3333
    JONG WRÓCIŁ! GDZIEŚ TY BYŁ DINOZAURZE PRZEBRZYDŁY?!
    ...to ostatnie wspomnienie....
    boże płaczę ;-; kocham mroki nocy, opisy nocy... <3333
    Podsumowując: jesteś przebrzydłą żmiją, która jest diabelnie zdolna i w jednym opowiadaniu umieszcza wszystkie moje ulubione wątki ;-;
    Fala nienawiściomiłości wędruje do ciebie.
    Teraz cię katować bo chcę 3 część! *evil maknae mode on*
    Idę płakać w kąciku... bo sie skończyło i zabiłaś mnie cudnoślicznymi opisami ;-;
    ~Dara

    OdpowiedzUsuń
  5. "Jesteś przebrzydłą żmiją, która jest diabelnie zdolna" zapiszę sobie to gdzieś,okej? Rozwaliłaś mnie tym <3
    Zaraz zacznę mieć wrażenie, że My Hero to jedno wielkie skupisko motywów, no kto by pomyślał >.<
    Cieszę się, że ci się spodobało, i że wzbudziło w tobie aż takie emocje. Nie sądziłą, że potrafię kogoś doprowadzić do płaczu za pomocą tekstu, ale to... na swój sposób przyjemne uczucie. Wiem teraz, że będziesz czekać i wiercić mi dziurę w brzuchu, ale w sumie liczę na to, bo będziesz mnie motywować do szukania nowych motywów i szalonych porównań XD
    Dziękuję za wspaniały komentarz i naprawdę, postaram się spełnić moją obietnicę ;)
    *łapie falę nienawiściomiłości* Aww
    Okapi pozdrawia rodzinę parzystokopytnych XD
    <3

    OdpowiedzUsuń