[uwaga: kilka fragmentów to części pierwszego
rozdziału, pisane z punktu widzenia Taemina]
[uwaga nr 2:
Proszę, nie znienawidźcie Taemina x.x’ ]
Minho
siedział przy kuchennym stole pijąc
gorzką, mocną kawę i czytając gazetę, ani na moment nie podnosząc znad niej
wzroku. Właśnie tak to wyglądało przez ostatnie kilka dni, gdy trwał w jakimś
dziwnym zawieszeniu. Ani się nie odzywał, nawet
nie zwracał na swojego współlokatora szczególnej uwagi, jakby wcale go
tu nie było. Taeminowi właściwie to nie przeszkadzało, gdyby nie to, że
wyczuwał w tym raczej swego rodzaju podstęp. Bo czy to możliwe, że do tej pory brutalny i
nie panujący nad sobą Choi nagle całkiem zamiera w takich działaniach i
spokojnie sobie egzystuje, niemal cale dnie spędzając w firmie lub własnym gabinecie? A może
zbierał siły na coś konkretnego? Tego nie
wiedział. Korzystał póki co z danej mu chwili odetchnięcia, ale też cały czas
miał się na baczność. Rzadko bywał nawet
w jednym pomieszczeniu ze swoim właścicielem, a wszystko dla własnego
bezpieczeństwa. Owszem, zdawał sobie sprawę, że nie wypełnia powierzonego mu
zadania, ale chciał jeszcze chociaż przez chwilę zachować resztki pozornego
spokoju. Później, wszystko zacznie się później. Ma przecież czas na
umieranie, czyż nie? Nikt mu nie
powiedział, że ma ruszać na spotkanie Kosiarza natychmiast, jeszcze trochę na
tym świecie chciałby pochodzić. Może, owszem, nie miał nikogo z kim mógłby
chociaż pobyć dzieląc się chwilą, ale nawet samotność mu nie przeszkadzała. Nie
w chwili, gdy miał do wyboru śmierć albo życie w całkowitym odosobnieniu. Tu nie było wyboru pomiędzy mniejszym a
większym dobrem. Czy te dwie sytuacje w ogóle dało się porównać? Nie, to nie
było możliwie.
I właśnie dlatego teraz, zamiast próbować
wypełnić powierzoną mu misję, siedział przed choinką, obserwując delikatnie migające lampki, błyskające na tle
ciemno zielonych gałązek. Potrafiły one chociaż na moment zająć jego myśli,
dotąd wypełnione bez przerwy Minho. Ewentualnie Kaiem, ale dzieciak nie
zajmował go aż tak, by poświęcać tych myśli mu zbyt dużo. Fakt faktem, ten dość
szybko dowiedział się, że chłopak, którego poznał, wcale nie jest tylko
współlokatorem znajomego Jonghyuna, ale czy to cokolwiek zmieniało? Nie miał w
związku z nim żadnych planów, nie zależało mu
na jego opinii – co najwyżej mógł wypaplać komuś z zewnątrz o niecodziennym gościu w rezydencji pana Choi,
ale to już nie był problem. I tak miał przecież umrzeć, czyż nie?
–
Kibum do mnie dzwonił niedawno. – Usłyszał głos, więc odwrócił głowę,
aczkolwiek cokolwiek niechętnie w stronę mężczyzny. Już nie zajmował miejsca
przy stole, a opierał o ścianę w salonie, tuż przy przejściu. – Zapowiedział się z wizytą.
– Rozumiem – mruknął
tylko, szybko przenosząc wzrok z powrotem w poprzednie miejsce. Nie chciał zbyt długiego kontaktu, nie teraz,
gdy choć przez chwilę czuł się spokojnie.
–
Nie wiem kiedy, co prawda, ale i tak jesteś cały czas tutaj…
–
Dobrze – przerwał mu, nawet się nie ruszając ze swojego miejsca. Choi za to
prychnął w odpowiedzi i podszedł do niego. Nie był do końca pewny co
spowodowało takie, a nie inne zachowanie nastolatka. Wydawało mu się, że już doszli do porozumienia
co do incydentu z ojcem, a nawet do tego z uderzeniem, ale od kilku dni Taemin ewidentnie go unikał. Milczał niemal
przez cały czas, jedynie czasami wtrącając jakieś pojedyncze słówka, jeśli było
to konieczne. Od momentu gdy wyszedł z salonu tamtego dnia, nie usłyszał
żadnego pełnego zdania, jedynie krótkie odpowiedzi, nic nie znaczące.
–
Taemin? – Usiadł na kanapie, ale nie za blisko.
–
Tak, proszę pana?
–
Minho. Miałeś mówić Minho – przypomniał mu, nieco nerwowo poprawiając krawat na
szyi. Nosił już je od wielu lat, a i tak czuł się w nich jak na łańcuchu.
–
Tak. Przepraszam, Minho – mruknął beznamiętnie,
a potem drgnął, gdy Choi nagle znalazł się tuż przed nim i złapał za
podbródek, unosząc jego twarz wysoko. Wpatrywał się w niego uważnie, błądząc
wzrokiem po bladych policzkach, pół przymkniętych powiekach, rozchylonych
ustach, nieco kuszących i nieco
przerażających.
–
Co się dzieje? Jesteś zły? Dlaczego?
Jedyną odpowiedzią było odwrócenie wzroku
przez nastolatka, chociaż cały czas był unieruchomiony przez silne dłonie
mężczyzny. Dzisiaj, a właściwie przez ostatnie kilka dni miał nastrój
nieodpowiedni na… cokolwiek. Był zmęczony, miał ochotę zagrzebać się w łóżku i
tam spędzić resztę życia, a przynajmniej
czas, aż Kyuhyun sam się nie pofatyguje i zabije Minho. Tyle że wtedy i on
niewątpliwie by zginął, o ile wcześniej nie zostałby uraczony niezwykle
brutalną karą, jaką mu obiecano. Ciążyło mu to wszystko, jakby kula u nogi ze
stopu trosk, niepewności, zmartwień, problemów. A na dodatek obciążała ją sama
świadomość, że nie ma możliwości odwrotu, przed sobą miał już tylko jedną
drogę. Ta niestety też nie przedstawiała się kolorowo.
–
Taemin…?
–
Nie, oczywiście, że nie. O co miałbym? – To zdecydowanie była najdłuższa
przemowa jaką mu poświęcił przez ostatnie kilka dni.
–
Nie wiem, Taemin – mruknął, przybliżając
się nieco do niego. Wbił ciemne oczy w
te jaśniejsze Lee, teraz twardo utkwione gdzieś przed siebie. Zmusił go do
spojrzenia na siebie ukazując oczy dużo bardziej przerażające, niż to się mogło
wydawać. Młody unikał zaglądania w te ciemne otchłanie. Nie były czymś w co
mógł bez wahania zatopić swoje własne, jeszcze nieco niewinne marzenia. Chociaż
bywało, że Minho dawał mu pewną ułudę
bezpieczeństwa, wiedział, że to nie jest to, co powinno mu pomagać. Powinien
uciekać, chociaż też z drugiej strony zostać, skazywać się, wręcz
masochistycznie na cierpienie, na nagłe zmiany nastroju, niespodziewane zrywy
brutalności, przeganiane – ale już za
późno, przez palące poczucie winy.
–
Ja też, Minho – burknął. W odpowiedzi Choi tylko westchnął, może po prostu nie
bardzo wiedząc, co może jeszcze zrobić. Ich relacja była coraz dziwniejsza,
lekko niepokojąca, ale tak właściwie, czy oczekiwał czegoś więcej? Miał się
zaprzyjaźnić z tym dzieciakiem? Traktować jak brata… Kuzyna? Zwykłego kolegę? …
syna? Nie był pewien, czy cokolwiek z tego było możliwe. Mógł się oszukiwać,
mydlić oczy i sobie, i Taeminowi, ale prawda była jaka była. Taemin ewidentnie
był szesnastoletnią dziwką, a on sam brutalnym przestępcą. Może i świat nie był tak czarno-biały i tak naprawdę
było coś jeszcze, może w głębi duszy obydwoje byli po prostu zagubionymi, ale
całkiem dobrymi ludźmi… ale czy mieli na tyle siły, żeby próbować wyciągnąć to
coś więcej, siłę, odwagę?
Mówił nie.
I wiedział to. Taemin prawdopodobnie też.
–
Pewnie Kibum będzie chciał z tobą odbyć jakąś długą pogawędkę. Jak to on. Nie
będę wam przeszkadzał – wymamrotał,
cofając się. Rzucił jeszcze jedno, jakby nieśmiałe spojrzenie w jego stronę,
ale zamiast twarzy chłopaka, zobaczył jedynie niesforny kucyk, z którego
wydostawały się rude pasma. Wyciągnął przed siebie rękę, jakby chciał
pieszczotliwie zanurzyć ja pośród tych lśniących włosów, ale zaraz ją cofnął,
speszony. Co on wyczyniał? Zgłupiał chyba. Najlepiej będzie, jeśli w końcu
wyjdzie z tego domu i ograniczy momenty, w których na swojej oznaczonej
wściekłością drodze spotka tą mała kruszynkę. Niby silną, ale tak naprawdę zbyt
słabą.
–
Wychodzę, Taeminie. Baw… baw się dobrze.
Lekkie drgnięcie kucyka, gdy kiwał głową,
wciąż patrząc w podłogę.
Buty Minho zastukały o
drewno, gdy się oddalał, a potem wychodził po schodach, do swojej sypialni. Gdy
z niej wracał, nastolatek nie wyglądał, jakby chociaż zmienił pozycję.
Westchnął tylko, ale nic nie powiedział, za to założył na siebie czarny
płaszcz, obwiązał szyję szalikiem i wziął do ręki kluczyki. Stojąc w drzwiach
zagryzł wargi, jakby nie był pewien, czy potrzebne jest, by po raz kolejny
zwrócić na siebie uwagę, ale wydawało mu się, że tak czy inaczej, będzie to
bezsensowne.
Gdy
tylko drzwi się zatrzasnęły, Lee wydawał się nagle ożywić. Rzucił szybkie
spojrzenie w bok, na miejsce, gdzie przed chwila stał starszy, a potem
westchnął z ulgą.
Zmęczył go ten tydzień, ciągłe granie,
nawet wtedy, gdy wydawało się, że może być w końcu prawdziwym sobą, tym samym,
którym był jakiś czas temu, tylko bardziej wolnym. Bo to, co teraz robił… To
był idealny test dla jego umiejętności. Może okaże się, że mógłby być aktorem,
zdobywać wspaniałe nagrody, być podziwianym przez miliony, tylko dlatego, że
kiedyś zagrał przed jakimś oszalałym z rozpaczy facetem…?
Tak
prawdę powiedziawszy to Taemin lubił to.
Lubił też wiele innych rzeczy.
Lubił
myśleć, że jest tylko pokrzywdzonym przez los chłopcem.
Lubił
myśleć, że życie mu się pokomplikowało, dlatego sytuacja była jaka była.
Lubił
myśleć, że jego rodzice byli wspaniałymi ludźmi, którzy zginęli w wypadku.
Lubił
myśleć, ze jego brat, równy gość, zginął podczas jakiejś ulicznej burdy.
Właściwie… lubił. Lubił myśleć, że jest kimś innym, a potem pod osłoną nocy
śmiał się z siebie gorzko. Bo lubił
udawać. Bawił się w małego kłamczuszka, który był wystarczająco dobrym aktorem,
by przekonać wszystkich do czego tylko chciał. Był wystarczająco dobrym
aktorem, by sam w to wierzył, by sam siebie przekonał. Bo lubił udawać, że jest
tylko małym chłopcem, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu o
nieodpowiednim czasie. Bawił się swoimi
własnym losem, opowiadając słodko-gorzkie historie. Bo kimże był, by
mówić prawdę? Na pewno nie synem ludzi, którzy zginęli w wypadku. Na pewno nie
bratem, który po śmierci bliskiej osoby błąkał się bez celu po ulicach.
Nie,
nie.
Był po prostu wspaniałym aktorem, czasami
myślał, że zbyt dobrym, by kiedykolwiek miał przestać grać.
Każda
myśl, każde skrzywienie warg, spojrzenie posłane spod przydługiej grzywki,
wszystko to było tylko iluzją, kłamstwem zamkniętym w pięknej otoczce. Każdy
jego ból, strach, przesycony odorem fałszu, bo prawdziwe uczucie skryte były
pod grubą maską, ze zbyt wielkim powodzeniem uciekające nawet przed jego
zmysłami. Chyba się pogubił, ale wciąż w umyśle zasłoniętym dziwnymi
wspomnieniami, drżał mały chłopiec, od czasu do czasu przejawiający odrobinę
ludzkich uczuć, wciąż zbyt mało, by mógł być człowiekiem.
Czy ktokolwiek znał go naprawdę? Zresztą,
czy on znał sam siebie? Czy rozumiał siebie, swoje zachowanie, własne myśli,
przypominające zmory szaleńca?
Ludzie na pewno powiedzieliby, że jest
wariatem, komu pomieszały się zmysły i najpewniej mieliby rację. Bo sam Lee
Taemin kiedyś był miłym dzieckiem, radosnym, może nawet szczęśliwym, ale z
czasem się to zmieniło. Bo jego brat się zmienił, nikt pewnie nie podejrzewał,
że pragnący zostać lekarzem chłopak nagle zawróci na drodze do swej chwalebnej
przyszłości, by odnaleźć towarzystwo gdzieś pośród ludzi zajmującymi się złymi
rzeczami. Jak to się stało, że młody chłopak zaczął pracować dla wielkiego,
jednego z ważniejszych gangów Seulu? Pewnie tylko on sam wiedział, ale
wyglądało na to, że zabrał tą tajemnicę do grobu, czy jakiegoś innego
rynsztoku, w którym spoczęło jego ciało.
Faktem jednak pozostawało, że jego decyzja, by rodzinę odnaleźć pośród
morderców, zdeterminowała późniejsze życie ich wszystkich – swoje własne,
młodszego brata, czy nawet rodziców. Jeśli chodziło o tych ostatnich, raczej
miała ona wpływ na jego znacznie skróconą długość. Taemin pamiętał ten dzień,
gdy przyciśnięty do ściany patrzył jak jego brat pociąga dwukrotnie za spust.
Pamiętał dotyk jego dłoni, gdy chwycił go za nią, ciągnąc w stronę
zaparkowanego na poboczu samochodu. Pamiętał również uśmiechy posyłane w jego
stronę, chociaż wtedy nie był tak pociągającym dzieckiem, jakim młodzieńcem
teraz był. Uśmiechy wypełnione pożądaniem, po części też pogardliwe, oziębłe,
wystarczające, by uciekł przy najbliższej i chyba jedynej możliwej okazji.
Tułał się po ulicach, nie pozwalając, by ten mrok i szaleństwo, które teraz
oblepiało jego serce i duszę, wzięło nad nim górę.
Naprawdę pokochał staruszkę, która udzieliła
mu schronienia… Tyle że potem spotkał swojego brata, a on zawsze był dla niego
najważniejszy, pomimo czynu, jakiego się dopuścił. To on sprawił, że jego
młodszy brat doprowadził do śmierci tak dobrej osoby. Nie zabił jej osobiście,
ale patrzył, jak jej ciało wiotczeje, a oczy tracą blask. Nic nie zrobił, by
temu zapobiec, a nawet, gdy jej serce wybiło już końcowy rytm, skinął głową
oprawcą i oddalił się, chowając zmarznięte dłonie w kieszeniach.
Czasami,
gdy miewał melancholijny nastrój, myślał nad swoją przeszłością, nad tym, czy
gdyby nie poszedł wtedy za bratem, czy jego życie nie potoczyłoby się inaczej.
Nie trwało to jednak długo, gdyż ani Park, ani inni ludzie, zachwycani tym, kim
się stał, nie pozwalali mu na chwile samotności. Miał ochotę śmiać się gorzko,
gdy wszyscy powtarzali, że jest nieskażony, nienaruszony – jeszcze dziewica,
jak to powtarzał jego „opiekun”. Jednym z takich momentów było przekazanie go
Minho. Oczywiście, przybył do niego z misją
– miał go uwieść, może rozkochać, nieistotne, a na końcu zamordować z
zimną krwią. Dlaczego miał się bawić – sam nie wiedział. Czy miał przy tym sam
stracić życie – tak przypuszczał. Nie był tym zachwycony, właściwie wręcz
przerażony, ale mimo wszystko nie śmiał się sprzeciwiać swojemu pracodawcy.
Spotkał się z Kyuhyunem jeszcze wiele razy, za którymś służył mu w łóżku,
dowiadując się, czemu jest nazywany strasznym, brutalnym… Wiedział, tak jak
młodsze dzieciaki. Jemu to jednak nie przeszkadzało, gdyż… niektóre dziwki
lubią swoją pracę, prawda? Nie zawsze jest to wynik zaszantażowania, czy
ostateczność. Ostatecznością mogło być co najwyżej to, co zlecił mu Cho. A mimo
to zgodził się. I właśnie dlatego bez żadnego sprzeciwu dał się ubrać tamtego
dnia w skórzane spodnie, przybrał pozę
zagubionego dzieciaka i wkroczył w świat Choi Minho.
*
– Moi drodzy! –
zawołał gospodarz. Natychmiast spojrzenia utkwiły się w jego osobie, by po
chwili przesunąć się na odzianego w czarne, skórzane spodnie nastolatka,
trzymanego przez Parka na smyczy. Długie
włosy zasłaniały jego twarz, ale każdy ze zgromadzonych mógł stwierdzić
bez wahania, że nieznajomy jest po prostu piękny. Długie, zgrabne nogi, potem
mlecznobiały tors z delikatnie zarysowanymi mięśniami i sterczącymi, różowymi
sutkami. Bez skazy. Idealny. I długie po łopatki, rdzawo – rude włosy, mieniące
się tysiącami refleksów.
– Na początku nie
byłem pewien, czy dzielić się z wami moim cudownym nabytkiem, małym
diamencikiem, który pomieszkuje u mnie już od ponad roku, ale myślę, że każdy z
was marzyłby o takim świątecznym prezencie, czyż nie? – zapytał, przyciągając
chłopca do siebie. Taki delikatne ciałko mogło mieć tylko dziecko. – To będzie
idealne zacieśnienie więzi między nami, a na pewno między mną a tym, który
okaże się szczęśliwym właścicielem naszego uroczego gościa.
Taemin, obserwujący spod kaskady włosów
reakcje obecnych tam osób, przesunął wzrok na krzywiącego wargi w dziwnym
grymasie Minho. Nie był do końca pewien, co miał on oznaczać, czy pożądanie dla
jego ciała, tego odsłoniętego, kuszącego; czy chodziło jednak o dziwną niechęć
do sprzedawania prostytutek? Nie miał pewności, ale nie główkował nad tym za
dużo, nie chcąc wyjść z roli. Przecież znał scenariusz, dlatego też zadrżał,
kuląc nieco ramiona, udając zrozpaczone dziecko.
– Właściwie, to chyba
wiem już, kto dostanie naszą zabaweczkę, ale teraz pozwólcie, że wam ją przedstawię.
– Gwałtownie uniósł podbródek nastolatka i oczu zebranym ukazała się urocza
twarz z namiętnymi ustami, dużymi, czekoladowymi oczami i jedwabistą skórą.
Wiedzieli to, nawet nie musząc jej dotykać. To się czuło na odległość, tak jak
to, że chłopak był przerażony i cały drżał. – Proszę, poznajcie Taemina.
Drgnął i powiódł
przestraszonym wzrokiem po mężczyznach, udając, że nie intryguje go kilka słów,
jakie powiedział jeden z małych, mieszkających tu chłopców do Minho. Miał tylko
dziwne wrażenie, że mógł wspomnieć o pewnym incydencie, który miał miejsce w
niedalekiej przyszłości, gdy nie przyswoił sobie jednej z zasad podyktowanych
mu przez Kyuhyuna, za karę noc spędzając przykuty do kaloryfera. Wiedział też,
że przez cały czas obserwowany był przez zadowolone oczy mężczyzny, więc robił
co tylko mógł, by tamten czuł władzę; może chciał mu się przypodobać, a może
tak naprawdę podobała mu się ta gra…? Czasami robił takie rzeczy, a Kyuhyunowi
to widocznie odpowiadało, tak samo jak jego licznym znajomym, którzy mieli
dziwną słabość do jego osoby. Och, oczywiście, zdążył ich poznać, ponieważ
wcale nie minęły trzy, czy coś koło tego, lata, nim zamieszkał u Parka. Minął
może rok czy półtora od śmierci jego rodziców…? Później Kyuhyun nie sprowadzał
tylu mężczyzn do siebie, widocznie pogodzony ze śmiercią kilku ważnych w jego
życiu osób.
A
on sam… Tak, był jedną z dziwek Parka już od ponad czterech lat. I było mu
dobrze. Te dzieci tego nie rozumiały, ponieważ często znajdowały się tu
przypadkiem. On miał tu swój dom, nawet jeśli za niego płacił własnym ciałem.
Czasami płakał, ale jak często był to prawdziwy płacz?
– Patrząc na was widzę
idealnego kandydata. Ale pozwólcie najpierw, że zdradzę wam pewien sekret. Otóż
Taemin został doskonale wyszkolony do dawania przyjemności swojemu
właścicielowi, ale… – zawiesił głos dla lepszego efektu – nadal jest dziewicą.
Niemal prychnął w myślach – tak jasne.
Nieskalany Lee Taemin, nietknięty, jedynie nauczony jak dobrze obciągnąć. Och,
oczywiście, tak brzmiała oficjalna wersja, ale tak bardzo mijała się z prawdą,
jak to tylko było możliwe.
Park przysunął go
bliżej siebie, dłoń kładąc na jego pośladkach. Przesunął po nich dłonią,
zahaczając o granice paska, a potem lekko zaczął je ugniatać. Może chciał
jeszcze przez chwilę mieć przy sobie swoją zabaweczkę, która już niedługo miała
pozostać jego…? Przygryzł wargę w odpowiedzi na to i lekko się szarpnął, czując
jak smycz się napręża, sprawiając, że niezbyt wygodna obroża zacisnęła się na
jego szyi. Miał co do niej mieszane uczucia, bo uwielbiał czuć się zdominowany,
mieć świadomość, że jest komuś podporządkowany, ale jednocześnie raniła jego
skórę, barwiąc ją na szkarłatny kolor.
Reakcja na jego
słowa była natychmiastowa. Podniósł się
gwar, każdy chciał mieć na swoich usługach wyszkoloną dziwkę, która na dodatek
była nietknięta.
– Cisza, cisza! –
krzyknął Park. – A teraz przedstawię wam szczęśliwca, który dostanie ode mnie w
prezencie, całkowicie za darmo naszego uroczego Taemina. – Przygryzł sobie
końcówkę języka, by nie wybuchnąć śmiechem. Och, tak, niemal za darmo. Ceną
było jedynie życie, na co to komu? – Minho - ssi, liczę, że zajmiesz się
odpowiednio moim chłopcem.
Choi wyglądał jakby zamarł, za to Taemin
mógł teraz już otwarcie przyglądać się swojemu nowemu „właścicielowi”. Och, te
szerokie barki, umięśnione ramiona, klatka piersiowa i ten dziwny ognik w
oczach… Zmrużył powieki, starając się, by wyglądać jak dziecko, które jest o
krok od rozpłakania się, za to w myślach niemal westchnął z rozkoszy.
Owszem, ten człowiek mógł dostarczyć mu
bólu, widział to w nim, ale o cholera, tak bardzo tego pragnął. Pożądał wręcz.
Chciał, by go posiadł, zdominował, zostawił na jego ciele rany. Co prawda… z
jednej strony obawiał się, by Minho nie zapędził się w swych nasyconych
brutalnością ruchach, ale też chciał ich. Jak miał na to wszystko reagować? Co
robić, gdyby ten był blisko morderstwa
na nim, nim on sam zdąży poczynić odpowiednie kroki do jego
spektakularnej egzekucji?
– Oczywiście, sunbae.
Zajmę się nim tak dobrze, jak tylko potrafię. – Jego głos był pieszczotą dla
uszu. Niski, głęboki, odpowiedni, by warczał mu do ucha, przyciskając go do
ściany, raniąc go, zadając ból, tak by Taemin krzyczał i łkał z bólu,
jednocześnie prosząc o jeszcze.
Jak tak właściwie
postrzegał go Minho? Widział w jego oczach pewnego rodzaju współczucie, pewnie
mimo mrocznej duszy i szaleńczych
skłonności, nadal posiadające resztki człowieczeństwa, wrażliwość na dziecięca
niedolę. Pewnie sam jeszcze nie wiedział, jak jego własny organizm i zamknięty
w klatce szaleństwa umysł zareaguje na ciało , które będzie tęsknić za dotykiem,
prężyć się jak wąż na słońcu, by tylko wejść pod władanie brutalnego władcy.
Nie miał pojęcia, że przyjmie do swojego domu kogoś, kto będzie go niszczyć
dzień po dniu – Taemin miał tylko nadzieję, że uda mu się dostać jeszcze trochę
rozrywki nim nastanie koniec.
Brunet ruszył w jego
kierunku, a po chwili trzymał smycz w rękach. Przez chwilę poczuł ukłucie
strachu, przecież powinien się go bać. Chciał by go pierzył mocno i brutalnie,
by robił mu krzywdę, ale też nie chciał cierpieć bardziej niż potrzebował do
wypełnienia swojej misji. Teraz nie był gotowy, może miał to jeszcze przed
sobą…? Potrzebował czasu, nim wizja, w której wiłby się pod jego ciałem stałaby
się prawdziwa, i jeszcze go trochę, by zaakceptować rychłą śmierć. Tak po
prostu. Może był masochistą, ale nigdy nie pragnął własnej śmierci. Może
nienawidził samego siebie, ale nigdy nie próbował się zabić. Patrzył na świat w
skomplikowany sposób, może niezrozumiały, i dla niego, i dla innych.
Dłoń Minho przesunęła
się po jego policzku, a on przymknął powieki, pozwalając, by jego wargi
zadrżały, choć tak naprawdę miał ochotę zajęczeć, a potem wbić się w jego ciało, tak mocno, by
poczuć jak wielki jest w spodniach, jak dużo przyjemności mu da. Udawał jednak,
że się boi, że paraliżuje go strach, gdy ręka nieśpiesznie przesuwała się
wzdłuż jego torsu, by swoje miejsce odnaleźć na wystającym biodrze.
– Jestem naprawdę
wdzięczny za prezent, sunbae. Myślę, że to najlepszy moment, bym opuścił to
wspaniałe przyjęcie i odpowiednio poznał mojego małego kochanka. – Czy
Taeminowi się tylko wydawało, czy mężczyźnie rzeczywiście zadrgał głos, gdy
wypowiadał to słowo?
– Ależ Minho - ssi.
Myślę, że zapoznać się możesz z nim także tutaj, a z tego co widzę, moi goście
również byliby chętni nie tyle co do pooglądania, a do wspólnej zabawy również.
Niemal parsknął pod nosem, to było tak
oczywiste, że Park go sprawdza. Ale sam nie miał nic przeciwko ani pokazowi,
ani temu, by rozciągnęli go na dywanie i brali, każdy tyle ile chciał. Dawałby
się im, samemu prosząc o więcej. Był małą dziwką, wiedział o tym, i o jakże mu
było dobrze.
– Nie wątpię, że
Taemin podnieca każdego z tu obecnych, ale jak mówiłeś, sunbae, należy teraz do
mnie. Ja nie lubię się dzielić.
Park głośno się
zaśmiał, za to młody zadrżał z rozkoszy. Och, tak, był jego, tylko jego, mógł z
nim robić co chciał, absolutnie wszystko.
Poczuł jak smycz mocniej się zaciska na
jego szyi, ta sama, która już od pewnego czasu była w rękach jego nowego
właściciela. Czyżby się czymś denerwował? Zauważył podstęp…? Nie, niemożliwe.
– Wobec tego, mój
drogi, może chociaż jakiś pokaz?
Minho wyglądał na wściekłego, a jednak
złapał go za podbródek, by następnie mocno wbić się w jego usta. Stał, nadal
przypominając kamień, nic nie robiąc, lecz delektując się jego smakiem.
Idealny, przesycony szaleństwem. Wywołał w sobie łzy, to nie było zbyt trudne,
a te zmoczyły jego lekko zarumienione policzki, by zostawić słoną ścieżkę,
prowadzącą wprost do słodko-gorzkich warg Choi. Ten drżał chyba bardziej niż
jego mała własność, widział też w jego oczach czyste przerażenie, gdy odsunął
się od niego na moment, rzucił szybkie spojenie na Parka, a potem pocałował
ponownie, tym razem pozwalając, by jego dłonie, silne i męskie, posunęły się o
krok dalej w poznawaniu rudowłosego chłopca, gdy uniosły się ku szyi i tam
spoczęły, zaciskając coraz mocniej na gładkiej skórze. Taemin charknął, gdy
zaczęło mu brakować powietrze, chyba nie spodziewał się tego już w pierwszych
minutach tej dziwnej znajomości, ale ani trochę nie żałował. Nie podobało mu
się jedynie, gdy ten nagle przestał, a obroża, która do tej pory wciskała się w
jego krtań, poluźniła się, a na dodatek
spodnie zaczęły nieprzyjemnie uwierać, przypominając mu, że fascynują go takie
zabawy i niejednokrotnie je praktykował, chociażby z Kyuhyunem.
– Dziękuję za uwagę –
mruknął z kpiną. – Przepraszam, ale ten niewinny pocałunek okazał się być
zadziwiający podniecający. Czy mogę już odejść, sunbae?
–
Oczywiście, Minho - ssi. Miłej zabawy! – odparł Park z paskudnym uśmiechem na
ustach.
Młodszy ukłonił się mu nisko i szarpnął
smyczą, dając swojej nowej zabawce do zrozumienia, że ma za nim podążać. Zrobił
to, odprowadzany wzrokiem wszystkich rozczarowanych mężczyzn, nadal
oceniających jego ciało, chociaż miał już swojego właściciela.
*
Skłamałby, gdyby powiedział,
że przez cały czas jednakowo ciągnął tą zabawę, że za każdym razem kierował się
wypełnianiem swojej ciężkiej, chyba życiowej misji. Były przecież momenty, w
których dawna, niewinna natura brała nad
nim władanie, gdy przypominał raczej zastraszonego dzieciaka, niż wyrachowaną
dziwkę. Był wciąż słaby, chociaż próbował utrzymywać pozory, że jest inaczej. Zostałby zjedzony, poza tym
walczyłby chyba ze swoją własną naturą, jednocześnie zagubioną, ale i też
masochistyczną, pragnącą poniżenia, bycia zdominowanym, sprowadzeniem na samo
dno, jak nic nie wartą szmatę.
Kiedyś przecież był
tylko dzieckiem, nie urodził się po to, by pozwalać obcym mężczyznom na
posiadanie jego ciała co noc, co dzień, bez przerwy. Był inny… był sobą.
Potrafił być sobą. Szczerym, ufnym, kochającym dzieciakiem. A teraz… nie.
*
Gdy Onew zabrał go z
okrytego śniegiem parku, nie był pewien, co robić. Wiedział, że znów trafi do
miejsca, gdzie obcy mężczyźni wyciągaliby po niego ręce, pragnąc posmakować jego ciała. A on,
ledwo dwunastoletni, nie wiedział nic, co byłoby związanego z tym światem. Dlaczego
oni właściwie go dotykają, czego od niego chcą, w jakim celu się tu znalazł?
Mężczyzna, który
przedstawił się jako pan Park, niewiele mu powiedział, za to od razu
zaprowadził do jednego z wolnych pokoi. Poczuł wdzięczność, gdy dowiedział się,
że miał należeć do niego, że już zawsze miał tu mieszkać. Nareszcie wydawało mu
się, że ma jakieś swoje miejsce, choć nadal czuł zdezorientowanie, bo dlaczego
właśnie tutaj, wśród mężczyzn i tych dziwnych, smutnych dzieci. Bo widział już
je, jak spoglądają na niego zza innych drzwi, ciemnych, nijakich, niewiele
mówiących. Było ich wiele, czasami towarzyszący mu starszy pan zwracał się do
nich nakazując powrót do pokoju, ale tamci go nie słuchali.
A potem po prostu mężczyzna złapał go w pasie i usadził na
własnych kolanach. Taemin nie wiedział, co ten od niego chce, może przytulenia
w formie wdzięczności? Zrobił to, ale ten się niego śmiał, mówić, że woli inną formę słowa
„dziękuję”. Skończyło się na kilku pocałunkach, aż rozczarowany brakiem
umiejętności Park wyszedł. Młody Taemin był tylko dzieciakiem, który
niespodziewanie znalazł się w dziwnym miejscu. Dwanaście lat, cóż z tego,
mógłby mieć sześć, osiem, albo i piętnaście, a i tak nie wiedziałby w jakim
celu tu jest. Dlaczego jego brat go tu
zostawił, chociaż obiecał mu być już zawsze przy nim? Złamał obietnicę, a może
już od początku zamierzał jej nie dotrzymać? Zresztą, czy na pewno go zostawił?
Może Park miał go tu „przechować” przez jakiś czas, a potem jego hyung złapałby
go za dłoń i zaprowadził gdzieś, gdzie mogliby żyć razem. Kochał go, w końcu
byli rodzeństwem, nigdy by go nie znienawidził. Nawet po tym, co zrobił ich
rodzicom – może zasłużyli, może tak było dobrze? Także pomimo niespodziewanej
śmierci jego opiekunki, a także zimnych oczu, ust zaciśniętych w wąską linię,
dłoni, która ściskając jego własną, mniejszą wydawała się być katowskim
toporem.
Tyle, że… w takim
razie gdzie on był? Gdzie był Jinki?
*
Widział brata jeszcze
kilka razy. Nie nacieszył się nim jednak długo, ponieważ dość szybko zakończył
swoją gangsterską karierę, a zamiast tego zasiedlił listę osób, które zginęły w
wyniku porachunku miedzy gangami. Mógł
się tego domyślić, ale trzynaście lat, to nie wiek, kiedy przepowiada się o
szybką stratę swojej jedynej rodziny. On tego nie zrobił i będą wciąż dzieciakiem,
niespodziewanie stał się jeszcze bardziej jedną z małych dziwek Parka, zdanych
na jego łaskę i niełaskę. Bo do tej pory
mężczyzna nie zmuszał go do robienia złych rzeczy, jedynie od czasu do czasu
całował i dotykał po ciele. Nic poza tym. Wtedy jednak, w nastałym momencie,
musiał nauczyć się zarabiać na siebie. Nic nie było za darmo, nie mógł ot tak
zamieszkać w jednym z pokoi rezydencji Parka, a chcąc zapewnić sobie chociaż
odrobinę – o ironio – godnego życia, musiał ponosić za nie
odpowiedzialność. Początki były trudne,
potem jednak odnalazł się. Może od początku kryła się w nim natura pozbawionego
zahamowań, niegrzecznego dzieciaka?
Gdy po raz pierwszy służył
jakiemuś mężczyźnie, przeżywał niesamowite upokorzenie. Bał się również tego,
do czego zrobienia został zmuszony, gdyż wtedy był tylko małolatem. Drżał przez
cały czas, gdy tamten go całował, rozbierał, aż na końcu wchodził w niego
niedelikatnie. Zawsze bolało, nawet w czasach, gdy poznawał bardzo dobrze Cho
Kyuhyuna. Potem zaś… Nie lubił zbyt
długo zastanawiać się nad tym, co
doprowadziło, że z czasem jego
ruchy stały się jeszcze bardziej wyuzdane, uśmiechy bardziej seksowne, usta
szeroko otwarte, a ciało chętne. Może miała to być namiastka czułości, a może, może, m o ż e… Mógł myśleć nad powodami,
lecz czy to miało jakikolwiek sens w obliczu tej sytuacji w jakiej się znalazł?
Z
czasem zaczął pragnąć czegoś więcej niż dotyku mężczyzny. Sam marudził, ociągał
się, bywał chamski, by zasłużyć na karę. Dopiero to mogło sprawić, by poczuł
jakąkolwiek przyjemność. Dziecko pozostawione samo sobie, które jedyny stały
punkt odnalazło w krzywdzie, jakiej doznawało od innych mężczyzn, czy to miało
jakikolwiek sens? Dlaczego świat, rządzący się swoimi własnymi prawami,
zapewniał wielu ludziom takie niespodzianki, jakby zupełnie nie byli godni
iskierki dobra?
Później było jeszcze gorzej, ani
brutalność, ani sam seksu nie potrafiły dać mu tego, czego najbardziej
oczekiwał, chociaż, oczywiście, najpewniej sam nie do końca miał świadomość
czego chce. Tyle, że to, że zaczęła go fascynować krew, i to nie byle jaka – a
jego własna, stało się faktem, dość uciążliwym, w niektórych aspektach. No bo
jak zadowolić kogoś, kto chciałby wić się z bólu na podłodze w kałuży własnego
osocza?
Kyuhyun był
zadowolony, stwierdzał Taemin wychodząc podczas tego okresu z sypialni
mężczyzny. To niesamowite, jak duży miał on na niego wpływ, jak bardzo chciał,
by ten był z niego zadowolony, chociaż przecież Cho był zwykłym bandziorem,
synem gangsterskiej rodziny. Co więc ciągnęło nastoletniego Taemina do
władczego Kyuhyuna? Może to już była fascynacja, obsesja, może po prostu dawał
mu tyle zła i bólu, ile pragnął? Może po prostu pragnął czuć się uległym? Nad
tym też wolał się nie zastanawiać. Bo przecież nie mógł go obdarzyć żadnym
uczuciem, każdego, lecz nie jego. Do diabła, prościej i możliwej byłoby
pokochać Parka, tego samego, który go wykorzystywał, ale był dziwną, jedyną
namiastką kogoś bliskiego. Znał go od samego początku, bywał przy nim tylko dla
samego towarzystwa, traktował go może trochę jak ojca…? Może niezbyt czułego i
troskliwego, ale jedynego, jakiego posiadał. Kyuhyun za to… Mógł być tylko
fascynacją, chorą, nielogiczną, prowadzącą do destrukcji. Chciał mu się
przypodobać, nie mógł go zawieść, a może to nie do końca o to chodziło? Czuł
się trochę jak jego marionetka, zachowująca odrobinę świadomości, lecz wciąż
uczepiona sznurków, robiąca co tylko jej kazano, poruszająca się w rytm ruchów
Kyuhyuna. Był ponad nim. Lubił poczuć się zdominowanym, tylko wtedy mógł normalnie funkcjonować. Tylko takie swoje
życie potrafił dla siebie przewidzieć.
*
Wszedł za Minho do rezydencji, a gdy światło rozbłysło, nie mógł powstrzymać lekkiego
westchnięcia zachwytu. To miejsce zdecydowanie różniło się od siedziby Parka
czy jego rodzinnego domu, którego właściwie już nie pamiętał. Bardzo dawno
został go pozbawiony, a i tak przecież wiedział, że nawet chcąc wrócić, nie
miałby do kogo. Hol przystrojony był w świąteczne girlandy, ale porozwieszane
ze smakiem, o który Taemin nie posądziłby gospodarza. Kolory były wyważone,
przyjemne do oglądania, idealnie współgrały z nowoczesnymi meblami.
Ostatecznie jednak to
nie komfortowe kanapy, puchate dywany i wspaniałe ozdoby przykuły wzrok
nastolatka, właściwie to nadal dziecka, a ogromna choinka stojąca w salonie,
migotająca tysiącami światełek. Jak zaczarowany poszedł w jej stronę,
zapominając gdzie się znajduje, co się jakiś czas temu wydarzyło. Był
zachwycony widokiem przed sobą, tak że zupełnie zignorował stojącego obok Minho
i przeszedł obok, ze wzrokiem utkwionym w drzewku. Uklęknął przed nim,
wpatrując się w nie, nagle przypominając sobie, że przecież wciąż jest
dzieckiem. Może i miał szesnaście lat, ale co to było w stosunku do czasu, jaki
spędził u Parka? Nie miał dzieciństwa, nawet wtedy, gdy wciąż mieszkał u
rodziców. A teraz widział zielone, pachnące drzewko, tak wspaniałe, świecące,
wydające się być najwspanialszym widokiem, z jakim miał do czynienia od bardzo
dawna. Chciał być jeszcze małym chłopcem, na chwilę zapomnieć. O wszystkim. O
tym, kim jest teraz, co ma zrobić. Jaki jest naprawdę.
–
Podoba ci się? – usłyszał ciepły głos niedaleko siebie. Ze strachem odwrócił
się w jego stronę, przypominając sobie o obecności mężczyzny. Natychmiast
zerwał się na nogi, porzucając marzenia o ciepłych, rodzinnych świętach i nisko
skłonił się przed swoim właścicielem. Chyba nadszedł czas, by wrócić do siebie,
przestać marzyć, albo udawać marzyciela, bo przecież jego prawdziwa powłoka,
albo to, co traktował za prawdę, niewiele miała z niewinnego chłopca. Była
siecią kłamstw, misternie ze sobą splecionych.
–
Przepraszam, proszę pana. Zapomniałem się.
–
Ależ ja nie o to pytałem. Podoba ci się ta choinka?
Taemin znów spojrzał na wysokie,
oświetlone drzewko. Od dziecka marzył o prawdziwych świętach i tak
przystrojonej choince, pod którą mógłby położyć prezenty dla rodziców, dla
brata i może mógłby znaleźć coś dla siebie. Niestety, nigdy nie miał takiej
szansy, bo jego rodzice nie żyli od bardzo dawna, a Jinki zmarł, zostawiając
swojego młodego brata samego, na łaskę i niełaskę gangu. A teraz Taemin miał szansę zobaczyć prawdziwe
ozdoby, prawdziwe drzewko w ciepłym domu, a nie przepychać się przez tłum
ludzi, by tylko zerknąć na choinkę ustawioną na placu.
–
Jest śliczna, proszę pana.
– Cieszę się w takim
razie. Sądzę, że jutro poznasz osoby, z
którymi ją ubierałem. Leo jest z twojego roku, Matt o dwa lata młodszy. Być
może Laura przyprowadzi też Monicę. Słodka dziewczynka, ma dziesięć lat.
Jęknął, nawet nie zdajać sobie z tego
sprawy. Czyżby Minho miał jeszcze kogoś tu więcej, nie tylko jego? To znacznie komplikowałoby sprawę.
–
Nie, nie, nie to miałem na myśli! – wykrzyknął natychmiast Choi, najwidoczniej
błędnie interpretując reakcję chłopaka. – Leo, Matt i Monica to dzieci mojej
gospodyni, Laury. Właściwie jest dla mnie trochę jak matka, dlatego tak często
tu przebywa. Traktuję jej dzieci jak własne rodzeństwo.
Taemin
zwiesił głowę, ale Choi nie był pewny czy w geście zawstydzenia czy może
niedowierzenia. Przez chwilę przypatrywał się jego drobnej postaci, delikatnie
drżącej, ale w pewien sposób odważnej. Był pewien, że gdyby nie okoliczności,
Taemin byłby jednym z tych nastolatków, którzy nie dają sobie podskoczyć.
Widział to w jego oczach w chwili, gdy nie odwracał wzroku w samochodzie.
Odwaga. Cieszył się, że ją dostrzegał. Mogło to oznaczać, że Park nie złamał
kolejnego człowieka, że ta ruda istotka teraz, gdy znalazła się w ciepłym i
bezpiecznym miejscu może w końcu stać się prawdziwym sobą.
Tyle, że Taemin uśmiechał się pod nosem z
wyższością. Czyżby miał wypełnić swój plan bez przeszkód? Niepotrzebne mu było
dodatkowe kłopoty w postaci jakichś dzieciaków, a tak miał wszystko pod
kontrolą.
– Jeżeli chcesz, możesz ubrać swoją własną choinkę… –
zaproponował starszy, nadal przyglądając
się chłopcu, przerwał jednak, widząc, że do tej pory spuszczona głowa
podnosi się, a na usta Taemina wpływa lekko pogardliwy uśmiech. No no, Minho
miał dziwne sposoby na przekonywanie go do siebie. Interesujące, prychnął w
myślach, a potem zaczął być tym Taeminem, który przybył tu nie po to, by
pogapić się na choinkę, a by wypełnić powierzone mu przez Kyuhyuna zadaie. Im
lepiej i szybciej, to może dostanie lepszą nagrodę od Kyuhyuna. Może powoli mu
być blisko siebie, może weźmie za swoją osobistą dziwkę, a nie będzie korzystał
z tych, co w tym czasie…? Może stanie się jeszcze bardziej zaborczy do jego
osoby?
–
Ile mnie to będzie kosztowało? – zapytał wobec tego, szybko kalkulując swoje
następne kroki w głowie.
– Ile? – powtórzył niepewnie. – Nic oczywiście.
Pokryję wszelkie koszty.
–
Nie. – Pokręcił głową, cofając się o krok. Marynarka zaczęła się ześlizgiwać z
jego ramienia. – Ile MNIE to będzie kosztować?
Niemal widział, jak trybiki w głowie
mężczyzny zaczynają pracować, aż w końcu otworzył szerzej oczy, najwidoczniej
rozumiejąc słowa nastolatka. Czy się tego spodziewał, czy nie, wydawał się być
bardzo zszokowany taką insynuacją.
–
Niewiele, Taeminie – odrzekł mimo to łagodnie, podchodząc jeszcze bliżej.
Dzielił ich teraz jeden, góra dwa kroki, a chłopak i tak się nie cofnął, jakby
wrósł w podłogę, lecz tak naprawdę chłonął niemal przytłaczającą siłę MInho. –
Chcę tylko jednego. – Wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu, bo tak bardzo to
tu pasowało. – Chcę jednego, szczerego uśmiechu. Uśmiechu tylko dla mnie.
Zaskoczony, szeroko rozwarł powieki. Nie
tego się spodziewał, gdy pytał o cenę. Wydawało mu się, że Choi skorzysta z pierwszej lepszej okazji, by
zawlec go do łóżka i wykorzystać. Bo chociaż wyglądał, jakby brzydził się pedofilią, to dostrzegał
to pożądliwie spojrzenie, jakim go obrzucał. A jednak stał teraz przed nim z
tym szerokim uśmiechem na wargach i łagodnym wzrokiem. Taemin był skłonny w tej
chwili przyznać, że Minho wygląda na człowieka całkiem miłego o spokojnym
usposobieniu, który nie zamierza go skrzywdzić. Co w takim razie z tym, co
pokazał u Parka. Czy ledwo tłumiona
brutalność była tylko grą?
Czyżby był tak samo dobrym aktorem jak on sam…?
Bum.
Bum. Bum.
Chyba
zginął. Nie spodziewał się tego. Nie, nigdy. I bał się. Bardzo.
~*~*~
*zawstydzona mina*
Trochę czasu minęło, prawda? Dodaję ten rozdział dziś, a nie, tak jak zamierzałam,
gdy będę mieć duży zapas innych tekstów, z powodu
wczorajszego dnia. Obchodziłam moją małą, osobistą, drugą
rocznicę jako shawola,
dlatego bardzo chciałam choć na chwilę tu się pojawić.
Kochajmy wszyscy SHINee :3
Kiedy dodam coś nowego? Tego nie wiem, ale za to zdaję sobie
sprawę, jak
wiele osób czeka na My Hero, dlatego jest to aktualnie mój
najpilniejszy plan na przyszłość.
♥
No właśnie... My Hero... Wszystkie rozdziały dodajesz, a najważniejszego nie...
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Blog Award -http://magic-hell-and-me.blogspot.com/2015/12/liebster-blog-award-2.html
OdpowiedzUsuń